Polskie
odium w stosunku do ginących Żydów
...Jest
wielce niesprawiedliwe i wprost niezgodne z prawdą wypowiadanie się
o ginących z morderczych rąk zbirów okupanta
Żydach, przypinające im łatkę „idących na śmierć, jak stado
baranów”. Jeśli do tego taki ktoś dopowiada, że zazwyczaj Żydzi
wiedzieli co ich czeka, a mimo to nie zdobywali się na jakiś akt
oporu, to wypowiadający się tak, najzwyczajniej nie zna warunków
okupacyjnej rzeczywistości. Przy okazji takich „opowiadań”,
zdarza się wyprowadzenie wniosku o tym, że „Polacy nigdy by
się tak nie zachowywali”. Tu oczywiście sypano by jak z rękawa
przypomnianymi sobie przykładami polskiego męstwa i oręża.
Przyjrzyjmy się zatem tej sprawie z odwołaniem się do kilku
wypowiedzi ludzi, którzy udokumentowali swoje wojenne losy
opublikowanymi książkami.
Nie
chcę jednostronnie wystąpić z oskarżeniem, że stwierdzenia tych
„opowiadaczy” są płytkie i często nasączone antysemityzmem,
choć akurat takie skonstatowanie jest jak najbardziej bliskie
prawdy. Nie chciałbym też rzucać przed czytelnicze oczy
przypomnień o tym, że jak dotychczas, wszystkie akcje zbiorowego
oporu w obozach zagłady (i gettach), jakoś dziwnie zorganizowane
zostały przez bojowców żydowskich (bunt w Sobiborze, Birkenau,
powstania w getcie warszawskim i białostockim, bojowe
akcje ruchu oporu w getcie krakowskim i na Śląsku, partyzantka
Bielskich, i wiele innych), lecz z pewnością warto przytoczyć
wypowiedzi polskich patriotów znających ten temat niejako od
podszewki. Jednym z nich był więzień Auschwitz
/Po podziale (z nakazu
Hitlera) ziem polskich na przynależne do „niemieckiego” Śląska
i „polskiej” Generalnej Guberni, Oświęcim znalazł się po
stronie Rzeszy i w roku 1940 zaczęto tam budować obóz Auschwitz/.
rotmistrz Witold Pilecki…
Pilecki,
jako żołnierz Polski Walczącej dostał się do Auschwitz z łapanki
niejako dobrowolnie. Nie był więc więźniem ze wskazaniem na
konkretne przestępstwo, a więźniem politycznym, którego –
zdaniem urzędników Rzeszy – należało odizolować od „działań
antyniemieckich”. Wcześniej, przed osadzeniem w Auschwitz, odbył
wiele spotkań w Komendzie Głównej Tajnej Armii Polskiej
przekonując, że w tak dużym skupisku więźniów jak obóz, należy
stworzyć podstawy konspiracyjnego ruchu oporu, który pokierowałby
ewentualnymi akcjami przeciwko Niemcom. Nikt wtedy nie przypuszczał
nawet, że obóz ten, posiadający darmową siłę robotników dla
chemicznych zakładów w Oświęcimiu, będzie kierowany przez
zboczonych nazistowskich przestępców, lubujących się w masowych
wyrafinowanych morderstwach więźniów. Pilecki więc praktycznie
nie miał pojęcia, dokąd przybywa w celu tworzenia obmyślonej
przez siebie konspiracji.
W
każdym bądź razie, kiedy zapoznał się z lagrową dyscypliną kar
i apeli, doświadczając na sobie samym brutalnego bicia i
upokorzenia, zauważył nie bez zdziwienia, że żadnemu z więźniów w ogóle nie przychodzi do głowy myśl, by w jakiś sposób stawić
opór esesmanom. W swoim Raporcie
zapisał: Było nas
tysiąc osiemset kilkudziesięciu.
Mnie osobiście
najwięcej denerwowała bierność masy Polaków. Wszyscy złapani
nasiąkli już jakąś psychiką tłumu – która wtedy wyrażała
się w tym, że cały tłum nasz upodobnił się do stada biernych
baranów. Nęciła mnie myśl prosta: wzburzyć umysły, zerwać do
czynu tę masę.
/Raport
Witolda, Rotmistrz
Witold Pilecki – APOSTOLICUM Ząbki – Londyn 2007. /cytaty dalej
z tejże/.
To
spostrzeżenie rotmistrz czyni w kilka dni po łapance. Kiedy zaś
dwa miesiące później jako tako przyzwyczaił się do codziennej
brutalności i śmierci w obozie, dodaje: – Umieraliśmy
jako tacy, jakimi chodziliśmy po ziemi – stawaliśmy się innymi.
(…) i wtedy naraz, [kiedy] na oczach twoich, bracie, zabijano ci
przyjaciela, mordując go w najpotworniejszy sposób…, co wtedy?
Zdawałoby się jedno tylko: rzucić się na oprawcę i zginąć
razem. Tak też parę razy czyniono, lecz zawsze przynosiło to
jeszcze jedną śmierć więcej. A
jeszcze nieco później, obserwując mękę współwięźniów
stojących na mrozie czasem dziewiętnaście godzin na placu apelowym
zapisał: – Tak, tam
ucieczka i nie opłacała się i była aktem wielkiego egoizmu, gdyż
„stójka” na zimnie tysięcy kolegów przyniosła w skutkach
ponad setkę trupów.
Pół
roku przed swoją zaplanowaną ucieczką z Auschwitz dzieli się w
swoich zapiskach jeszcze raz swoimi przemyśleniami na temat:
wszczynać bunt i opór przeciwko mordercom, czy raczej pomyśleć o
skutkach takich poczynań. I mimowolnie skłania się do przyjęcia
tezy, jaką „prowadzeni na rzeź jak barany Żydzi” wybierali „na
drodze psychozy tłumu”, wybierając „lepsze zło”: –
Tak wielkiej ilości więźniów naraz nigdy dotychczas nie
rozstrzeliwali. (…) Gdyby wśród tamtych wybuchł bunt (…)
Dwunastu zaledwie [szeregowych żołnierzy] nas eskortowało, którzy
karabiny na pasach nosili, biorąc je do ręki dopiero przed obozem
(…) po południu przyszła wiadomość, że wszystkich, spokojnie,
bez przeszkód rozstrzelano. Koledzy zamordowani dnia 28.X.42
wiedzieli o tym, co ich czeka (…) szli kolumną w piątkach (…)
szli bez eskorty, za nimi (tylko dwaj esesmani z karabinkiem na
pasie), obaj palili papierosy, rozmawiali o rzeczach obojętnych. Wystarczyło
by ostatnia piątka zrobiła w tył zwrot, a tych dwóch oprawców
przestałoby istnieć. Czemuż szli więc?… (…) Wyglądało to
już na psychozę, lecz szli, bo mieli w tym swoja racje (…)
Wiadomym było, że Niemcy mszczą się na rodzinach. (…) [to]
wystarczyło, żeby paraliżować wszelkie chęci rzucenia się na
oprawców.
Tyle
prostej prawdy Pileckiego. Przypomniane cytaty jego Raportu
mogą szokować niektórych jego oceną tragicznego położenia (i
zachowania) tysięcy prowadzonych na stracenie. Lecz odważny
rotmistrz nie jest wyjątkiem w „tłumaczeniu”, dlaczego tak
zachowywał się „tłum”. Podobnej oceny dokonało setki innych
osób, którym udało się przeżyć Zagładę. Tam, wtedy, objawy
walki niczego by nie zmieniły, a nawet tylko pogorszyły los i tak
dostatecznie już umęczonych współwięźniów. Bicie bowiem,
kopanie, kłucie bagnetami, strzelanie do dzieci i
kobiet, publiczne wieszanie zakładników w odwecie za akt desperacji
jednostek w ramach tzw. odpowiedzialności zbiorowej – po prostu
„nie opłacało się”. Rozumieli to wszyscy, którzy w jakimś
stopniu odpowiadali nie tylko za własne życie. I najczęściej nie
zrobili nic w drodze jawnego buntu przeciwko uzbrojonym bandytom,
gdyż prosta ocena stanu rzeczy prowadziła do wniosku, że żadna
korzyść z „tego” nie wyniknie.
O
wiele korzystniej było zatem przyjąć postawę potulnego
współcierpiącego w grupie, który chce zachować życie, aby
podjąć się przemyślanych sposobów wspierania i ratowania
przeznaczonych na śmierć. Tak zachowało się na przykład wielu
księży, którzy tak jak Pilecki, dawali się wywieść do obozów
koncentracyjnych dobrowolnie, by pomagać środowisku wierzących
więźniów. Największą ofiarę swego poświęcenia dla innych
poniósł, wspomniany także przez rotmistrza, ksiądz Maksymilian
Kolbe, oddając życie za współwięźnia. A warto też wspomnieć
doktora Korczaka i dziesiątki innych pedagogów i lekarzy, bowiem –
wbrew obiegowym opiniom – to ich postawa jest przykładna (i
bohaterska) w zbiorowisku oczekujących na śmierć. Wprawdzie
niepodobna do bohatera walczącego, ale niewątpliwie przynosząca
wymierne korzyści. Poza tym przecież, to nie były „tłumy”
przygotowane do stawiania oporu, a w każdym pojedynczym człowieku
tliła się nadzieja na przeżycie tego koszmaru.
Jeśli
dodać (w świetle lekcji Pileckiego), że sytuacja Żydów
dotkniętych pogromami i prowadzonych na miejsce
kaźni nieraz tysięcznymi grupami, była nieporównywalnie gorsza
wskutek gapiów, którzy wyłapywali uciekinierów lub pilnowali, by
nikt z szeregu nie uciekł, to staje się zrozumiałe, dlaczego Żydom
nie „opłacało się” podjęcie walki z bandytami. Tak dla
przykładu wyglądała sytuacja Żydów Jedwabnego, Radziłowa i
Szczuczyna na ziemi łomżyńskiej. Autor strasznej w opisie książki
Miasta śmierci
pisze: Żydzi już
byli przygnani na cmentarz i siedzieli, było ich, jak przypuszczam,
około dwóch tysięcy. Naokoło ich stali i pilnowali Polacy.
/Mirosław
Tryczyk, Miasta
śmierci – sąsiedzkie pogromy Żydów,
Wydawnictwo RM, Warszawa 2015. s.319/.
Żydom
zaś trzeba jednak oddać to, że kiedy nie mieli już nic do
stracenia, kiedy stracili rodziny w skali wymordowanych całych
rodów, podejmowali się takiej, często samobójczej walki
z mordercami z najwyższą furią walki o własne życie;
właśnie po to, by udowodnić, że są Ludźmi i nie „dadzą
się zabić, jak barany”. Może zatem – przypominając
bohaterstwo rotmistrza Pileckiego – należałoby zdjąć w końcu
to polskie odium w stosunku do obywateli polskich żydowskiego
pochodzenia? Może to czas najwyższy, by przetrzeć oczy w
spojrzeniu na los ginących współbraci? Lekcja płynie przecież z
ust jednego z największych polskich patriotów…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz