wtorek, 16 lipca 2019


Polskie odium w stosunku do ginących Żydów

          ...Jest wielce niesprawiedliwe i wprost niezgodne z prawdą wypowiadanie się o ginących                  z morderczych rąk zbirów okupanta Żydach, przypinające im łatkę „idących na śmierć, jak stado baranów”. Jeśli do tego taki ktoś dopowiada, że zazwyczaj Żydzi wiedzieli co ich czeka, a mimo to nie zdobywali się na jakiś akt oporu, to wypowiadający się tak, najzwyczajniej nie zna warunków okupacyjnej rzeczywistości. Przy okazji takich „opowiadań”, zdarza się wyprowadzenie wniosku      o tym, że „Polacy nigdy by się tak nie zachowywali”. Tu oczywiście sypano by jak z rękawa przypomnianymi sobie przykładami polskiego męstwa i oręża. Przyjrzyjmy się zatem tej sprawie      z odwołaniem się do kilku wypowiedzi ludzi, którzy udokumentowali swoje wojenne losy opublikowanymi książkami.
Nie chcę jednostronnie wystąpić z oskarżeniem, że stwierdzenia tych „opowiadaczy” są płytkie          i często nasączone antysemityzmem, choć akurat takie skonstatowanie jest jak najbardziej bliskie prawdy. Nie chciałbym też rzucać przed czytelnicze oczy przypomnień o tym, że jak dotychczas, wszystkie akcje zbiorowego oporu w obozach zagłady (i gettach), jakoś dziwnie zorganizowane zostały przez bojowców żydowskich (bunt w Sobiborze, Birkenau, powstania w getcie warszawskim i białostockim, bojowe akcje ruchu oporu w getcie krakowskim i na Śląsku, partyzantka Bielskich,     i wiele innych), lecz z pewnością warto przytoczyć wypowiedzi polskich patriotów znających ten temat niejako od podszewki. Jednym z nich był więzień Auschwitz /Po podziale (z nakazu Hitlera) ziem polskich na przynależne do „niemieckiego” Śląska i „polskiej” Generalnej Guberni, Oświęcim znalazł się po stronie Rzeszy i w roku 1940 zaczęto tam budować obóz Auschwitz/. rotmistrz Witold Pilecki…
       Pilecki, jako żołnierz Polski Walczącej dostał się do Auschwitz z łapanki niejako dobrowolnie. Nie był więc więźniem ze wskazaniem na konkretne przestępstwo, a więźniem politycznym, którego – zdaniem urzędników Rzeszy – należało odizolować od „działań antyniemieckich”. Wcześniej, przed osadzeniem w Auschwitz, odbył wiele spotkań w Komendzie Głównej Tajnej Armii Polskiej przekonując, że w tak dużym skupisku więźniów jak obóz, należy stworzyć podstawy konspiracyjnego ruchu oporu, który pokierowałby ewentualnymi akcjami przeciwko Niemcom. Nikt wtedy nie przypuszczał nawet, że obóz ten, posiadający darmową siłę robotników dla chemicznych zakładów w Oświęcimiu, będzie kierowany przez zboczonych nazistowskich przestępców, lubujących się w masowych wyrafinowanych morderstwach więźniów. Pilecki więc praktycznie nie miał pojęcia, dokąd przybywa w celu tworzenia obmyślonej przez siebie konspiracji.
      W każdym bądź razie, kiedy zapoznał się z lagrową dyscypliną kar i apeli, doświadczając na sobie samym brutalnego bicia i upokorzenia, zauważył nie bez zdziwienia, że żadnemu z więźniów  w ogóle nie przychodzi do głowy myśl, by w jakiś sposób stawić opór esesmanom. W swoim Raporcie zapisał: Było nas tysiąc osiemset kilkudziesięciu. Mnie osobiście najwięcej denerwowała bierność masy Polaków. Wszyscy złapani nasiąkli już jakąś psychiką tłumu – która wtedy wyrażała się w tym, że cały tłum nasz upodobnił się do stada biernych baranów. Nęciła mnie myśl prosta: wzburzyć umysły, zerwać do czynu tę masę. /Raport Witolda, Rotmistrz Witold Pilecki – APOSTOLICUM Ząbki – Londyn 2007. /cytaty dalej z tejże/.
        To spostrzeżenie rotmistrz czyni w kilka dni po łapance. Kiedy zaś dwa miesiące później jako tako przyzwyczaił się do codziennej brutalności i śmierci w obozie, dodaje: – Umieraliśmy jako tacy, jakimi chodziliśmy po ziemi – stawaliśmy się innymi. (…) i wtedy naraz, [kiedy] na oczach twoich, bracie, zabijano ci przyjaciela, mordując go w najpotworniejszy sposób…, co wtedy? Zdawałoby się jedno tylko: rzucić się na oprawcę i zginąć razem. Tak też parę razy czyniono, lecz zawsze przynosiło to jeszcze jedną śmierć więcej. A jeszcze nieco później, obserwując mękę współwięźniów stojących na mrozie czasem dziewiętnaście godzin na placu apelowym zapisał: – Tak, tam ucieczka i nie opłacała się i była aktem wielkiego egoizmu, gdyż „stójka” na zimnie tysięcy kolegów przyniosła      w skutkach ponad setkę trupów.
        Pół roku przed swoją zaplanowaną ucieczką z Auschwitz dzieli się w swoich zapiskach jeszcze raz swoimi przemyśleniami na temat: wszczynać bunt i opór przeciwko mordercom, czy raczej pomyśleć o skutkach takich poczynań. I mimowolnie skłania się do przyjęcia tezy, jaką „prowadzeni na rzeź jak barany Żydzi” wybierali „na drodze psychozy tłumu”, wybierając „lepsze zło”: – Tak wielkiej ilości więźniów naraz nigdy dotychczas nie rozstrzeliwali. (…) Gdyby wśród tamtych wybuchł bunt (…) Dwunastu zaledwie [szeregowych żołnierzy] nas eskortowało, którzy karabiny na pasach nosili, biorąc je do ręki dopiero przed obozem (…) po południu przyszła wiadomość, że wszystkich, spokojnie, bez przeszkód rozstrzelano. Koledzy zamordowani dnia 28.X.42 wiedzieli         o tym, co ich czeka (…) szli kolumną w piątkach (…) szli bez eskorty, za nimi (tylko dwaj esesmani    z karabinkiem na pasie), obaj palili papierosy, rozmawiali o rzeczach obojętnych. Wystarczyło by ostatnia piątka zrobiła w tył zwrot, a tych dwóch oprawców przestałoby istnieć. Czemuż szli więc?… (…) Wyglądało to już na psychozę, lecz szli, bo mieli w tym swoja racje (…) Wiadomym było, że Niemcy mszczą się na rodzinach. (…) [to] wystarczyło, żeby paraliżować wszelkie chęci rzucenia się na oprawców.
        Tyle prostej prawdy Pileckiego. Przypomniane cytaty jego Raportu mogą szokować niektórych jego oceną tragicznego położenia (i zachowania) tysięcy prowadzonych na stracenie. Lecz odważny rotmistrz nie jest wyjątkiem w „tłumaczeniu”, dlaczego tak zachowywał się „tłum”. Podobnej oceny dokonało setki innych osób, którym udało się przeżyć Zagładę. Tam, wtedy, objawy walki niczego by nie zmieniły, a nawet tylko pogorszyły los i tak dostatecznie już umęczonych współwięźniów. Bicie bowiem, kopanie, kłucie bagnetami, strzelanie do dzieci i kobiet, publiczne wieszanie zakładników  w odwecie za akt desperacji jednostek w ramach tzw. odpowiedzialności zbiorowej – po prostu „nie opłacało się”. Rozumieli to wszyscy, którzy w jakimś stopniu odpowiadali nie tylko za własne życie. I najczęściej nie zrobili nic w drodze jawnego buntu przeciwko uzbrojonym bandytom, gdyż prosta ocena stanu rzeczy prowadziła do wniosku, że żadna korzyść z „tego” nie wyniknie.
      O wiele korzystniej było zatem przyjąć postawę potulnego współcierpiącego w grupie, który chce zachować życie, aby podjąć się przemyślanych sposobów wspierania i ratowania przeznaczonych na śmierć. Tak zachowało się na przykład wielu księży, którzy tak jak Pilecki, dawali się wywieść do obozów koncentracyjnych dobrowolnie, by pomagać środowisku wierzących więźniów. Największą ofiarę swego poświęcenia dla innych poniósł, wspomniany także przez rotmistrza, ksiądz Maksymilian Kolbe, oddając życie za współwięźnia. A warto też wspomnieć doktora Korczaka          i dziesiątki innych pedagogów i lekarzy, bowiem – wbrew obiegowym opiniom – to ich postawa jest przykładna (i bohaterska) w zbiorowisku oczekujących na śmierć. Wprawdzie niepodobna do bohatera walczącego, ale niewątpliwie przynosząca wymierne korzyści. Poza tym przecież, to nie były „tłumy” przygotowane do stawiania oporu, a w każdym pojedynczym człowieku tliła się nadzieja na przeżycie tego koszmaru.
       Jeśli dodać (w świetle lekcji Pileckiego), że sytuacja Żydów dotkniętych pogromami                    i prowadzonych na miejsce kaźni nieraz tysięcznymi grupami, była nieporównywalnie gorsza wskutek gapiów, którzy wyłapywali uciekinierów lub pilnowali, by nikt z szeregu nie uciekł, to staje się zrozumiałe, dlaczego Żydom nie „opłacało się” podjęcie walki z bandytami. Tak dla przykładu wyglądała sytuacja Żydów Jedwabnego, Radziłowa i Szczuczyna na ziemi łomżyńskiej. Autor strasznej w opisie książki Miasta śmierci pisze: Żydzi już byli przygnani na cmentarz i siedzieli, było ich, jak przypuszczam, około dwóch tysięcy. Naokoło ich stali i pilnowali Polacy. /Mirosław Tryczyk, Miasta śmierci – sąsiedzkie pogromy Żydów, Wydawnictwo RM, Warszawa 2015. s.319/.
Żydom zaś trzeba jednak oddać to, że kiedy nie mieli już nic do stracenia, kiedy stracili rodziny w skali wymordowanych całych rodów, podejmowali się takiej, często samobójczej walki z mordercami z najwyższą furią walki o własne życie; właśnie po to, by udowodnić, że są Ludźmi i nie „dadzą się zabić, jak barany”. Może zatem – przypominając bohaterstwo rotmistrza Pileckiego – należałoby zdjąć w końcu to polskie odium w stosunku do obywateli polskich żydowskiego pochodzenia? Może to czas najwyższy, by przetrzeć oczy w spojrzeniu na los ginących współbraci? Lekcja płynie przecież z ust jednego z największych polskich patriotów…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz