...Ojczyzno Ty moja...
Od
najmłodszych lat wpaja się dzieciom przekonanie o szlachetnym
umiłowaniu Ojczyzny,
za którą i "i mrzeć by warto" /J.I.Krasicki/.
Oczywiście, że chodzi tu o Polskę, kraj nasz o historycznych
korzeniach, związany z Europą, nasiąknięty kulturą Zachodu,
naznaczony religią katolicką ale tolerancyjny względem innowierców
(tak zazwyczaj chcemy wierzyć), kraj bogaty, a lud uczynny i
szczodrobliwy, dumny ze swoich bohaterów narodowych.
Zdaniem
"ludu" taką Ojczyznę
wypracowało nam przez wieki wielu mądrych królów, polityków i
innych uznanych zarządców "tej ziemi", w swojej strefie
wpływów. Niewątpliwie całemu temu przeświadczeniu towarzyszy
zawsze lekcja o tym, że takiej Ojczyzny,
na każdy zew jej przywódców, należy bronić aż do poświęcenia
jej nawet życia – jeśli zachodzi taka potrzeba. I tu właśnie
stawia się mnie (i jak wiem z medialnych przekazów – nie
tylko mnie) w przysłowiowej kropce...
"Jakże
to – myślę – umierać mam za wymyślone (a często:
nieprzemyślane) cele jakiejś polityki, która w efekcie przyniosła
to, że moja Ojczyzna
zebrała potem srogie baty?". Czyż nie lepiej byłoby
"nauczać", że drogocennym życiem należy wspierać
umiłowany kraj, a jeśli cele polityków zawodzą, siły swoje
skierować na tory jego odnowy, odbudowy? Czy mam bezwzględnie
słuchać odpowiedzialnych za losy kraju przywódców, aż po oddanie
życia za ich "wizje"? Czy dzisiejsza świadoma swego bytu "jednostka", musi na jakiś tam rozkaz
umierać?
Owszem,
rozumiem (i nie walczę z takim zrozumieniem), że jeśli wróg
"stanie u drzwi" i zagraża unicestwieniem mnie, moich
bliskich i grozi zaborem mojego mienia to: "bagnet na broń!".
/W. Broniewski/. Ale wtedy to ja decyduje, za co oddaję życie,
broniąc swojego dobra i swojej polskości. (Prawdopodobnie bez
wahania uczynią podobnie inni, podejmując w takim wypadku zbiorowy
nawet wysiłek w obronie swojego życia i swoich dóbr materialnych).
I to z pewnością nazwać można świadomą walką za Ojczyznę.
Lecz – sądzę – jest wybitnie nierozważne obdarzenie pełnym
zaufaniem przywódców narodu,
na zasadzie, że stuprocentowo wiedzą co robią. Przykładem
tego może być warszawskie powstanie 44 wywołane całkiem
niepotrzebnie i z wielką szkodą dla mieszkańców miasta. Przytoczę
tu (albowiem artykuł
ten, jak i poprzednie, pochodzi z mojego zbiorku:
Czyta się...)
wiele mówiący na ten temat fragment z Dziennika
z powstania
Stefanii Tokłowicz). 4 sierpnia 1944. "Rozkaz
naczelnego wodza brzmiał: „wszystkie gmachy będące w naszym ręku
mają wywiesić flagi narodowe. (…) Rozkaz jest wyraźny i około
południa całe ulice dzielnicy zachodniej powiewają flagami. (…)
godzina 6 wieczór. Wszyscy patrzą w niebo, skąd słychać szum
samolotu. To samolot niemiecki rozrzuca ulotki wzywające do poddania
się i udania się na zachód z białymi chustkami. Nie ucichły
jeszcze komentarze nad tym wezwaniem, a już nadleciała eskadra
bombowców. (…) Popłoch straszny, ludzie znoszą cały dobytek do
piwnic. Lęk przed następnym bombardowaniem wyziera ze wszystkich
oczu. Pospiesznie zdejmują sztandary, żeby lotnicy nie orientowali
się, gdzie są nasze oddziały. Jesteśmy bezsilni wobec
lotnictwa".
Innym
przykładem, ale już na skalę całej Ojczyzny
było wprowadzenie, wprawdzie śmiałej i światłej (w większości
swoich artykułów) Konstytucji 3 Maja, niby wzmacniającej naród,
którą zredagowało w obliczu rosyjskiego imperatora kilku magnatów
z poparciem króla. Profesor Andrzej Chwalba /w książce Zwrotnice
dziejów – alternatywne historie Polski,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019/ tak się wypowiada w tej
sprawie: (…) wprowadzenie
Konstytucji 3 maja spowodowało interwencję Rosji i dwa rozbiory.
Brak własnego państwa w XIX wieku pozbawił nas mnóstwa szans.
Brak ciągłości państwa, pozbawił nas kontaktów z Europą. Po
pierwszej wojnie światowej zmartwychwstaliśmy, ale wtedy nie
byliśmy już jednym z państw „starej Europy”.
Nie
będę dalej drążył tematu, ale wydaje mi się, że mój dylemat:
Żyć, czy umierać za Ojczyznę
może podzielać wiele osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz