poniedziałek, 17 października 2011

Pieśń nad pieśniami - cz. 2, o przekładzie na wiersz rymowany

      Pieśń nad pieśniami to najpiękniejszy starożytny dramat sceniczny, który pobożni miłośnicy literatury różnej orientacji zawłaszczyli sobie, dopatrując się w treści tej krótkiej biblijnej księgi odniesienia do mistyki ich wierzeń. I tak: dla ortodoksyjnych żydów Umiłowanym Pasterzem jest sam Bóg, zaś Oblubienicą  "Naród wybrany", dla chrześcijan zaś, Oblubieńcem jest Chrystus, a Oblubienicą Kościół. Nie brakowało w ciągu wieków i takiego odważnego wnioskowania, że choć to jest jedna z natchnionych ksiąg Pisma Świętego, to jednak jest to, li tylko przepiękny poemat o czystej miłości dwojga zwykłych ziemskich kochanków.
    Orygenes jako pierwszy zauważył, że dramat ten został napisany jako sztuka sceniczna z przeznaczeniem dla widowni jakiegoś hellenistycznego teatru, ale pogląd ten nie znalazł upowszechnienia z racji ustalonego już zaliczenia tej księgi (zarówno przez żydów jak i chrześcijan) do kanonu pism świętych. Potem w ogóle nie ponawiano prób wyjścia poza to "zrozumienie". Dziś, kiedy mamy dostęp do szczegółowych badań w dziedzinie biblistyki, znajdujemy w treści komentatorów dość częste nawiązania do tego, że księga ta jest po prostu świeckim arcydziełem starożytnej hebrajskiej poezji romantycznej.
       Dramat ten napisany jest ze wszystkimi szczegółami charakterystycznymi dla sztuki scenicznej, co widać w treści wszystkich współczesnych przekładów biblijnych, gdzie dzieli się poszczególne frazy z wypowiedziami głównych bohaterów, na mowę Chóru, Oblubieńca i Oblubienicy. Sama zaś treść główna oscyluje wokół  perypetii spotkań zakochanych, a zagrożeniem dla ich miłości uwidocznionym w zabiegach Salomona, który próbuje olśnić Oblubienicę swoimi miłosnymi zalotami. Miłość w końcu jednak zwycięża
i zakochani mogą się zejść ponownie.
      Tę właśnie biblijną księgę zapragnąłem przybliżyć szerszej publiczności składnią rymowanego wiersza sylabicznego, jako że zawiera jaskrawe elementy prawdziwej poezji. Ktoś może stwierdzić jednak: "ależ ona jest piękna w przekładzie wierszem wolnym, po co zatem odczytywać jej treść z pomocą rymów i rytmiki wiersza tradycyjnego?"... Być może, ale w moim mniemaniu  "prawdziwy' poemat zasługuje na coś więcej, niż tylko suchy przekład. Jakkolwiek by do tego nie podejść, dokonałem "przekładu" jej treści na wiersz rymowany (wzorem wcześniejszego złożenia Psalmów podobną składnią) z zachowaniem  podziału na role, z szacunku dla strofiki pięknej hebrajskiej poezji: jej rytmiki, stopowego rymu i wyszukanego słownictwa, w jakich to walorach pierwotnie była utworzona. Jeśli czytelnika nie urzeknie ten niewątpliwie nieco  dziwny "przekład", to z pewnością zaciekaw,i inne niż w większości popularnych przekładów ukierunkowanie akcji dramatu. Takie ustawienie akcji jakie przyjąłem, nie obce jest jednak wielu dawnym tłumaczom tej księgi.
       Poniżej przedstawiam fragment Pieśni nad pieśniami (Pieśń złożyłem składnią wiersza rymowanego w roku 2008, zaś opublikowałem drukiem w roku 2011). Niewielkiej objętości książkę, w twardej oprawie, można nabyć w drodze zamówienia skierowanego na mój e-mail: ahaz@master.pl.

                                                          Oblubienica
                                        ...Z szat króla, który ucztuje wśród gości
                                         Woń nardowego olejku się czuje,
                                         A ja oddycham zapachem miłości
                                         Jak mirrą, którą w biuście przechowuję...
                                         "Jesteś mi pęczkiem mirry tam skrywanym,
                                         Kwiatem cyprusa w Engaddi zerwanym"...

                                                         Oblubieniec
                                          ...Jakaś ty piękna gołąbeczko miła,
                                          Jakaś ty piękna w tych swoich oczętach...

                                                           Oblubienica
                                           ...Ty, raczej jesteś uroczy, mój miły,
                                           I pełen wdzięku z każdym poruszeniem...

                                                           Oblubieniec
                                           ...Stworzę ci pałac, o którym marzyłaś,
                                            Z cyprysów, cedrów..., z łożem w ornamentach...

                                                            Oblubienica
                                            Ja tylko kwiatem polnym jestem, miły,
                                            Lilią z doliny Saronu, jej cieniem...

                                                             Oblubieniec
                                            Lilią, co pośród cierni się zrodziła...
                                            Jesteś piękniejsza nad wszystkie dziewczęta!...
      
(fragment treści Pieśni nad pieśniami zawarty w rozdziałach 1:12-17 i 2:1,2. Cała poetycka treść Pieśni opatrzona jest stosownym komentarzem w licznych przypisach oraz wstępem).

  
                                       

                  

sobota, 9 lipca 2011

Księga Psalmów w przekładzie na wiersz rymowany cz.1

        Wielu poetów zauroczonych poetyckim pięknem biblijnych psalmów chciało przybliżyć te utwory przeciętnemu czytelnikowi. Jak dotychczas niewielu znalazło stosowną drogę do odbiorcy. Bezapelacyjnie najskuteczniej uczynił to Jan Kochanowski w swoim Psałterzu Dawidowym a jego rymowane psalmy do dziś nie mają sobie równych, będąc odtwarzane w recytacjach i pieśniach religijnych. Mój „przekład” jest kolejną próbą podejścia do upowszechnienia tych pięknych utworów. /Czytelnika, który chciałby poznać, co leżało u podstaw dokonania takiego „przekładu” odsyłam do lektury Księgi Psalmów, którą wydałem drukiem w roku 2006, i gdzie zamieściłem mnóstwo przypisów, stosowny indeks i obszerniejszy esej pt. W tle psalmów/.
        Poniżej przedstawię dwa dowolnie wybrane psalmy, o różnej budowie strofy, by Czytelnik mógł, w pewnym sensie, wyrobić sobie zdanie o dokonanym „przekładzie”. Jednakże gorąco namawiam do wcześniejszego (albo: równoczesnego) śledzenia psalmów zamieszczonych w którymkolwiek ze współczesnych przekładów Pisma Świętego, gdyż dopiero wówczas – moim zdaniem – można będzie uchwycić ducha i myśl psalmisty.
Pracy tej przyświecał jeden cel: przybliżyć poetyckie piękno Psalmów szerszemu kręgowi czytelników. Sądzę, iż Czytelnik o wysublimowanym guście literackim (jeśli chodzi o składnię wierszem rymowanym) znajdzie tu odpowiednią strawę do delektowania się tymi, umykającymi już ze strefy zainteresowań utworami. Być może, że będzie inaczej, w każdym razie byłbym usatysfakcjonowany jakimkolwiek odzewem w temacie „moich” Psalmów.
        „Przełożyłem” wszystkie psalmy na wiersz rymowany, nie pomijając najtrudniejszego, którym jest składający się ze 176 dystychów psalm 119. Zastosowałem różną formę wersyfikacji, strofiki, rymu i ekspresji tak, by Czytelnik czytający te utwory jeden po drugim, nie popadł w monotonność. Zresztą, zróżnicowania, o którym wspomniałem powyżej, wymagała tematyka psalmów: raz bowiem są to utwory tkliwe, innym razem nacechowane emocjami psalmisty. Poniżej (dla przykładu) dwa krótkie psalmy ilustrujące ten wywód:

Psalm 122
Szalom, Miasto umiłowane

Serce zadrżało mi, gdy powiedziano:
„Do Domu Boga pójdziemy”.
Tak, jakbym już stał w bramach Jeruzalem,
Gdzie Jahwe wielbić będziemy.

O Święte Miasto, piękne Jeruzalem
Zwarcie budową spojone!...
Ileż pokoleń szło do ciebie stale,
By być przez Boga uczone!...

Tu stoją trony władzy Izraela:
Stolica Boga Wielkiego
I tron Dawida, który sądził w Prawie
Duma Narodu naszego.


Proście o pokój dla Jerozolimy
Dla murów Miasta Świętego
Niech Bóg w nim strzeże domów i pałaców
I szczęści mieszkańcom jego…

Bo są mi braćmi, będąc blisko Boga…
Szalom im powiem wzruszony…
Przez wzgląd na Miasto, Dom i tron królewski…
Szalom! Mój grodzie wyśniony!...

Tak przeżywał uczuciowo rozłąkę z Miastem umiłowanym jakiś wygnany z kraju patriota.
Żył ciągłą nadzieją, że kiedyś doczeka się chwili powrotu do ukochanej stolicy. Zaś w psalmie 137, pełnym ekspresji, podobny przymusowy przesiedleniec (akcja tyczy życia na obcej ziemi, po zniszczeniu Jeruzalem), wyraża swój smutek w inny sposób. Starałem się to oddać krótką, ośmiozgłoskową tercyną.


Psalm 137
Nad rzekami Babilonu

Nad rzekami Babilonu
Siadaliśmy… Płakaliśmy,
Wspominając los Syjonu.

Nasze lutnie wieszaliśmy
Na płaczących wierzbach w kraju
Ziemi, której nie znaliśmy…

Kiedyś śpiewać nam kazali
Pieśni tkliwe z „naszej” Ziemi
Ci, którzy nas uciskali…

„Zaśpiewajcie – powiadali –
Którąś z pieśni o Syjonie,
Może wasz Bóg się użali”?

Ale jak tu śpiewać, nucić
Pieśń o Jahwe w obcej ziemi,
Gdy niewola ducha smuci?...

Jeruzalem, Jeruzalem…
Nie zapomnę twych uroków!...
Duchem mieszkam w tobie stale…

Niech mi wcześniej ręka uschnie,
Gdybym ciebie miał zapomnieć…,
Albo język w ustach spuchnie!...

Zapamiętaj Boże Święty
Edomitów jak krzyczeli:
Zburzcie nawet fundamenty”!

O Świątyni tak mówili…
Domu Twoim, gdy wrogowie
Go ze skarbów pustoszyli…

Ach, ty córo Babilonu
Niszczycielko nasza krwawa,
Też podzielisz los Syjonu !!!

O, szczęśliwy ten, co śmiały,
Chwyci dzieci twe pieszczone
I roztrzaska je o skały!...

Podobnie wyrażanych emocji jest w psalmach bardzo wiele, gdyż - wbrew ogólnemu przekonaniu o tym, że są to utwory strikte religijne – jest to poetycki zapis reakcji ludzi na różne zdarzenia losowe, przejętych wprawdzie pobożnością, jednak po prostu zwykłych ludzi.
Psalmy ukazują ich życie może nawet mocniej, niż jakakolwiek inna księga Pisma Świętego.

Właśnie w trosce o to, by lepiej poznać środowisko tych Hebrajczyków, z dziedzictwa których korzystamy i my, starałem się wierszowanym przekładem przybliżyć Czytelnikowi ich twórczość. Niechaj Czytelnik oceni sam, czy mi się to udało…

Księgę Psalmów nabyć można za uprzednim zgłoszeniem na e-mail ahaz@master.pl, lub w drukarni DRUK-Ar w Głogowie (ul. Mechaniczna 30).
  1. W dużym formacie (A5) z przypisami w cenie 20 zł za egz.
  2. W formacie B6 (sama treść wierszy) w cenie 10 zł za egz.

niedziela, 27 marca 2011

Czarna Księga Psalmów




            Właściwie powinienem w pierwszym rzędzie przedstawić to, co z mojej twórczości pierwsze ujrzało światło książkowego wydania, tj. Księgę Psalmów w przekładzie na wiersz rymowany… Jednakże ze względu na to, iż niebawem światu zostanie przypomniana rocznica bohaterskiego powstania w getcie warszawskim, a ja poświęciłem Polakom żydowskiego pochodzenia jeden ze swoich tomików wierszy, przedstawiam więc dzisiaj fragmenty utworów z tego zbiorku.
           
          Czarna Księga Psalmów powstawała w pewnym sensie równolegle z Księgą Psalmów i zawiera w swojej treści opis zdarzeń zaistniałych tylko w okresie wojennego holocaustu. Nie są to epizody o wielkim znaczeniu, ale wszystkie wskazują na ogrom cierpienia, jakiemu został poddany Naród w drodze tzw. ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Impuls do „złożenia” tych utworów dał mi  jeden z biblijnych psalmów Dawida różniący się swoją treścią od reszty, zwykle pochwalnych lub dziękczynnych. Poeta ubolewa w rozżaleniu nad losem przegranej walki „w imię słusznej – jego zdaniem –  sprawy” i odważa się  Bogu, opiekunowi Narodu to wypomnieć podkreślając, że jest On w pewnym sensie odpowiedzialny za tę klęskę .  Psalm ten, jako jeden z nielicznych, powątpiewa w to, czy faktycznie Bóg stoi przy swoich „obrońcach wiary”. W jednej ze strof psalmista mówi:

            „Żyjemy w hańbie, wstydzie i zniewadze,
            Obelgi miota wróg, a my milczymy…
            A przecież Panie, przy Tobie stoimy
            I nogi nasze chodzą po Twej Drodze
            Nie złamaliśmy Twojego Przymierza
            Serce od Ciebie się nie odwróciło…
            Czemu się niebo nad nami ściemniło?...
            Czyś sąd nam w „Polu Szakali” wymierzał?
                        ….Innego boga myśmy nie wielbili…”.
    *        *       *      
            „Panie, czy nie wiesz, jak bardzo cierpimy?!
            Już prawie życie się z nas wyśliznęło!
            Ciało do ziemi w cierpieniach przylgnęło,
A Twojej Twarzy nadal nie widzimy.
                        Powstań, abyśmy w Twej łasce ożyli…
                                                                       (psalm 44)

            Nieporównywalnie większe powody do powątpiewania mieli współcześni przedstawiciele Narodu, skazanego w całości na zagładę. Można im mieć za złe, bądź nie rozumieć tego, że tak biernie (w większości) zachowywali się w obliczu pewnej zguby, lecz nie wolno nam osądzać ich drogi wyboru. Dziś nikt nie umie odpowiedzieć na pytanie, jak potoczyłby się hitlerowski plan zagłady zgotowany Żydom, gdyby na każdy przejaw bestialstwa ze strony oprawców,  reagowano wzniecaniem akcji odwetowych. Czy w efekcie tego liczba zamordowanych byłaby mniejsza, lub: czy poprawiliby sobie tym swój codzienny los? Pozostańmy zatem przy historycznym fakcie, że Lud ów cechuje wiekowa mądrość i prawdopodobnie wybierając drogę pasywnego zachowania się względem  zgotowanej im Zagłady, wybrali z konieczności jedyną drogę, jaka im pozostała w walce o Człowieczeństwo. 
            Trzeba bowiem wziąć pod rozwagę kilka znamiennych faktów, które niedwuznacznie wskazują, że chyba niewiele dałaby inna strategia. Po pierwsze: Polacy żydowskiego pochodzenia – gdyż tak należałoby określać tę etnicznie inną część polskiego narodu – mimo rozlicznych kontaktów, kulturalnych, społecznych 
i handlowych, żyli w klimacie społecznego antysemityzmu. Nie pora tu na to by dowodzić, jak zrodził się polski antysemityzm, i jaką skalę przybierał, jednak jest pewne, że w pewnych okresach wystarczyła iskra, by  nienawiść etniczna spowodowała pogromy. (Taka właśnie sytuacja zaistniała w czasie  migracji wojennej, podżegana przez ideologię okupanta).
            Po drugie: Jest powszechnie wiadomo, że to Żydzi pierwsi w Europie zbrojnie powstali przeciwko sadystycznemu najeźdźcy (chodzi o powstanie w getcie warszawskim), ale jak wiemy, nie tylko nic dobrego z tego nie wynikło, a przeciwnie: część warszawskiego Starego Miasta legła w gruzach, po czym ostatecznie wymordowano dalsze tysiące istnień – nie wspominając o tym, że ze strony polskiej nie udzielono powstańcom konkretnej pomocy.
            Po trzecie: Ludność żydowska była bezustannie przesiedlana, wysiedlana, i wprost wypędzana, nie mając w efekcie swoich domów, gdzie ewentualni bojownicy mogliby się skryć przed represjami esesmanów.
                Po czwarte – żeby nie wymieniać kilku innych pomniejszych czynników – Żydzi nie mogli liczyć na to, że znajdą wymierną pomoc okazaną im przez polską ludność, gdyby o takową poprosili. Bezstronni historycy świadczą zgodnie, że często żyd bardziej bał się chrześcijańskiego Polaka niż Niemca; istniało bowiem szerzone przekonanie, że na „układzie” w sprawie przechowania żyda-uciekiniera nieźle było można zarobić. Wielu pseudo-Polaków skrzętnie wykorzystywało „taką okazję”,  ze szkodą dla potrzebujących wsparcia uciekinierów. Zatem – o co i za co walczyć?
            Starano się więc żyć wedle hasła: „przeczekać, przetrwać, poświęcić się, by przeżyło jak najwięcej niewinnie katowanych osób. Przykładem jest Korczak, który wprawdzie ostentacyjnie podkreślał, że nie założy opaski z gwiazdą Dawida, ale i nie zachęcał do stawiania czynnego oporu, gdyż w ten sposób przynajmniej przez jakiś czas nadal żyło wiele osób. Podobną postawę zajęli rabini, którym kazano deptać święte księgi i uczynili to. Gdyby nie zdobyli się na ten „bluźnierczy czyn” zginęłoby stokrotnie więcej osób w imię „zbiorowej odpowiedzialności”.
            Swoistą walką przeciw okupantowi było i to, że tajne uczelnie w getcie (i nie tylko) prowadziły pełne nauczanie i to na szczeblach nie tylko nauki w szkołach powszechnych. Oprócz tego, wspomnieć należy  młodzież należącą do różnych organizacji popierających wszelki ruch oporu przeciwko faszystom – włącznie z braniem udziału w czynnych akcjach, jak te w środowisku krakowskim.
            Cokolwiek byśmy nie powiedzieli – Polakom żydowskiego pochodzenia należy się szacunek za zachowanie ludzkiej postawy w obliczu zagłady.

            Moje wiersze z Czarnej Księgi Psalmów nawiązują do osobistych przeżyć udręczonych ludzi, którzy często dzielą się ze swoich nieszczęść Bogu, w którego, po przejściach, jest im coraz trudniej uwierzyć. Stąd analogia do Psalmów, które w większości są swoistą spowiedzią przed Bogiem i ludźmi. Poniżej przytaczam trzy utwory, wzorowane na formie i stylu  Psalmów:

                        Psalm 40
Co robiłeś Panie w Shoah?

Mówił nam rabin, że płakałeś, Panie,
Kiedy nas dręczył „światły” syn Jafeta...
Łkałeś w bezsile, jak jakaś kobieta
Do końca pewien, że tak się nie stanie...


Wstyd Cię tak wzruszył, że milczałeś ścięty
I ze zdumienia przecierałeś oczy...
Pogrom milionów i ciebie zaskoczył,
W najczulsze miejsce zostałeś dotknięty!...


W najśmielszych planach nie chciałeś zakładać,
Że z rąk człowieka Lud spotka zagłada,
Że tak szatańsko się człowiek upodli...


I zaskoczony ocknąłeś się wtedy,
Gdyśmy wyrżnięci nie istnieli... Kiedy
Nie było słychać głosu naszych modlitw,

Bo tylko garstka na gruzach Warszawy
Gwieździe Dawida przysparzała sławy...


Ale ta grupka śmiałych oberwańców
Już nie wierzyła, że ich Pan wybroni…
Cudu czekała z mauzerami w dłoni,
Bo Tyś  nie widział w nich swych  pomazańców

Nie dałeś wtedy im siły Samsona,
By mogli z Tobą swych wrogów pokonać...
Nie chciałeś przybyć na skrzydłach cheruba...

Tam dla nich  skrzydłem był sztandar powstańczy…
Nie, Panie... Belial wtedy w gruzach tańczył!...
A przygrywała mu orkiestra-zguba!

...Ty zapłakałeś tylko Wielki Boże
Z powodu jakiejś plamy na honorze...

                           Psalm 42
Kto ważył życie człowieka w getcie

To nie Ty, Panie, nie Ty, lecz szmalcownik cwany
Ważył w rękach sprzedawczych kruche losy życia,
Kiedy wzrokiem szacował ostatni pierścionek
Wyciągnięty drżącymi rękami z ukrycia
I oceniał, czy wyjść ma na aryjską stronę,
Czy też wydać "darczyńcę" w łapy esesmanów...  

                           Psalm 43
            Pięćdziesiąt sztuk broni

Walczyliśmy, o Panie... Z kanałów i schronów
Słychać było raz po raz samotne wystrzały,
Nie mieliśmy, jak wróg nasz, szkolonych szwadronów
Ale się nas przez sześć dni dywizjony bały!...

Europa w nas pierwszych bojowników miała,
Którzy zbrojnie powstali, jako ruch oporu
Tu się pierwsza zbiorowo krew w walce przelała
Krew walczących już tylko o sprawę honoru.

Wiedzieliśmy, że los nasz jest raczej skazany
Na zagładę, bez wsparcia dostawami broni.
Zewnątrz w kręgach AKowców problem nasz był znany
Jednak bali się dla nas tego „skarbu” trwonić.

Gdyby tylko za murem nas zrozumieć chciano..!
Gdyby tak, cudem jakimś, wsparto nasze cele...
Ale stamtąd pięćdziesiąt visów nam przysłano
Tylko Panie pół setki… Za mało, o wiele...

Ale wszystkie, zaręczam, spełniły zadanie:
Powstrzymały brygady Stroopa rozjuszone,
Oczyściły ze zdrajców nasze zgrupowanie
No i czasem kończyły życie umęczone...

Walczyliśmy jak niegdyś wojska Gedeona
I choć nikt z nas nie wierzył w skuteczne  zwycięstwo,
Każdy pewny był tego, że wróg nie pokona
Hartu ducha i dumy, że stać nas na męstwo.
            *          *          *         
Tylko, Panie, pięćdziesiąt sztuk broni mieliśmy...
Jeden sztandar zatknięty nad bunkrem  na Miłej...
Z wrogiem stokroć silniejszym dzielnie walczyliśmy...
Gdybyż tak ktoś chciał wówczas wzmocnić naszą siłę...!

czwartek, 10 marca 2011

O twórczości cz.2


            Jak już wspomniałem w części pierwszej niniejszego rozważania o twórczości – chciałbym posiąść taką umiejętność w języku przekazu myśli twórczych (zwłaszcza w poezji), by rozumiał mnie czytelnik powszechny. To mi się bowiem wydaje sukcesem: być czytanym przez osoby uwrażliwione na poetyckie piękno wiersza. Jednakże wcale to nie jest takie proste… Czy pisząc, niejako dla plebsu,  można się obracać w kręgu prawdziwej literackiej sztuki? Czy sztuka koniecznie musi się ocierać o salony? Albo: Czy twórca koniecznie musi być utytułowanym, najlepiej dyplomowanym mistrzem? Czy wszystko, co pochodzi, w tym przypadku spod pióra takiego twórcy, ma prawo nosić znamiona artyzmu, a twórczość mistrzów bez dyplomów już nie? Potrzebna jest zatem swoista cenzura (raczej może ocena), dzięki której coś jest uznane za wartościowe, czy raczej ocenić to powinien Czytelnik? To pytania, na które nie łatwo jest odpowiedzieć, zwłaszcza że dziś mamy tyle obecnych – powiedziałbym językiem sztuki – instalacji twórczych; w równym stopniu i promowanych i wyklinanych.
            Aby być rozumianym, posłużę się kilkoma przykładami z zakresu sztuki tworzenia, może w nieco innym kierunku niż pisarstwo, ale ściśle związanymi z meritum sprawy. Ostatnio wybuchł pewien upubliczniony skandalik w świecie aktorskim. Otóż dwóm bliźniakom znakomicie grającym swoje role w jednym z najlepszych polskich seriali, środowisko „prawidłowo wykształconych” aktorów zarzuciło, że nie powinni grać swoich lubianych ról, gdyż… nie są aktorami z dyplomem!… To oczywiście niepomiernie rozsierdziło widzów, w odbiorze których bliźniacy są w tym najlepsi!... Grają bowiem dobrą sztukę… Pytanie: Co zatem jest dobrą sztuką: dobre „aktorstwo”  artystów, czy zastępujący je występ innych, w tym przypadku jakichś dyplomowanych odtwórców? Na szczęście odpowiedź na to pytanie jest łatwa: odbiorcom podoba się właśnie występ ich ulubieńców i to oni stawiają kryteria, co jest sztuką…
            Takiej pewności już, niestety, nie miał wielki Lew Tołstoj – który jak sobie przypominam – opisał takie zdarzenie… Otóż pewnego razu został zaproszony na wystawianą w operze w Moskwie sztukę operową znanego kompozytora. Sztuka była wystawiana w najlepszej obsadzie śpiewaków, przy czym tekst i teatralna oprawa  – wedle dobrej recenzji – „miały powalać widzów z nóg”. Hrabia z Jasnej Polany pisze: „W połowie tej miernej sztuki zasnąłem… Kompozytorowi i aktorom nie udało się  mnie  zainteresować niczym. Męczyłem się na tym przedstawieniu”. Następnie opisuje, jak nad ranem szedł do domu drogą wśród łąk i słyszał śpiew chłopów koszących trawę na siano. Ludowe przyśpiewki powtarzane na przemian przez chłopki i chłopów z mądrą życiową treścią tak go urzekły, że stał i słuchał ich jeszcze (nieprzymuszony) przez długi czas. Na koniec zadaje pytanie: Co jest sztuką? (tak brzmi tytuł jego książki). Właściwie co? – dobrze wyreżyserowana opera, której nie dało się do końca oglądać i wysłuchać, czy spontaniczny, zarażający wszystkich ludowy śpiew? Odważam się w tym miejscu powiedzieć, że do miana pochwytnej sztuki z pewnością pretenduje, w tym przykładzie, zdarzenie na łące, gdyż „pożytek” z tego odniosła niewspółmiernie większa ilość osób (przynajmniej w skali procentowej). Myślę też, że to właśnie miał na myśli nasz mistrz Adam, kiedy powiedział: „(…) oby moje księgi zawędrowały pod strzechy.
            Inny przykład: Wybitnemu krakowskiemu malarzowi Jerzemu Nowosielskiemu „krytyka z branży” zawsze zarzucała (a nawet śmiano się z niego), że „maluje anioły”. On jednak „wiedział swoje”.  Dobrze znał siłę starej tradycji malarskiej – i jak powiada jeden z jego biografów – umiał ją zaaplikować do tematyki swojej twórczości. Podobnie postępował Picasso: w „starym” odnajdywał „nowe”. Dziś każdy wie, że obraz czy fresk wykonany przez uduchowionego twórcę jakim był Nowosielski to nie bohomazy, a sztuka i to z wyższej półki… (Przytaczam ten przykład gwoli napomknięcia, że wbrew panującym trendom w poezji postanowiłem wiersz „składać” stopą i rymem…).
            Opowiadał mi mój kolega po piórze, uznany już poeta głogowski Tadeusz Kolańczyk takie oto zdarzenie z jednego wieczoru literackiego, który prowadził: „Wstał pewien starszy pan, nauczyciel i powiedział: proszę państwa, ja – choć jestem polonistą – nie lubię poezji… Nawet powiedziałbym nie cierpię jej… Ale pewnego razu zauważyłem, że moja żona przez pół nocy czytała tomik tego pana… Nie dało to mi spokoju… Chciałem wiedzieć, co takiego przykuło uwagę mojej żony… Kiedy o czwartej nad ranem skończyła i zasnęła, za czytanie zabrałem się ja… I przeczytałem tomik do końca… Chcę powiedzieć, proszę państwa, że to jest naprawdę dobra poezja…”.  Przeczytałem ten tomik i ja i choć nie gustuję w poezji wolnego wiersza białego, w pełni podzielam zdanie tego „wybrednego” pedagoga. Te wiersze rzeczywiście mają duszę… Czyż najlepszej opinii w temacie: czy to jest sztuką (w tym konkretnym przypadku i nie tylko) trzeba szukać w subiektywnym zdaniu krytyków literackich?    
            Czy sukcesem dla twórców jest to, że potrafią wyrazić w swoisty sposób swoje myśli, choć np. muzea, czy galerie, a tym samym biblioteki (jeśli chodzi o czytelnictwo) świecą pustkami? Czy to nie „artyści” czasem są odpowiedzialni za to, że ich dzieła nie są poznawane na miarę przewidywań? (Przynajmniej w poezji chciałbym za wszelką cenę tego uniknąć i dlatego wybrałem klasyczny styl i formę przekazu swoich myśli. Czy mi się uda „zainteresować” Czytelnika? – tego akurat nie wiem, ale uczynię wszystko, by być rozumianym i to w zakresie właśnie poetyki…).

A może wypowiesz się w tej sprawie?

Jak sądzisz? Co jest ważniejsze: koncepcja literacka i oryginalny język, którym twórca przekazuje swoje przesłanie, czy umiejętność pozyskania uwagi czytelników dla swojej myśli twórczej?

Co wybrałbyś? – zrozumienie i poczytność twoich utworów (u czytelników), czy ekscentryzm swojej wypowiedzi w dziele?      

O twórczości cz.1

Od dziewiątego roku życia, kiedy to złożyłem wierszem rymowanym dwie ballady (czytać zacząłem w wieku lat sześć) oczywiście w stylu Mickiewiczowskim, pasjonuję mnie poszukiwanie stylu, który umożliwiłby  jak najszerszemu gronu czytelników czytanie treści moich utworów. Nie chodzi mi wcale o to, a nawet nie dbam o to, by coś z mojej twórczości znalazło się – w rankingu poczytnych czytadeł – na wysoko ocenianej pozycji, wskazując przy tym na moją osobę.  Jednakże na pewno zależy mi na tym, aby po moje pozycje książkowe sięgnął czytelnik powszechny; innymi słowy każdy.
Taki cel można osiągnąć tylko w jeden sposób: trzeba pisać w sposób prosty
i zrozumiały. Ktoś odpowie: „Cóż to za nowość głosisz? –  to stara pisarska prawda”,
i pozornie  mój adwersarz będzie miał rację.  A jednak... Pomyśl drogi Czytelniku, jaką czytelność mają poważne rozprawy naukowe, mieszczące w swojej treści niewątpliwie rzeczy ważne, ale pisane językiem mało zrozumiałym,  trudnym w społecznym odbiorze. Kto poza wąskim gronem zainteresowanych, bądź kolegów autora, starających się wyłowić, w czym – jeśli chodzi o inteligencję – redaktor pracy (pisarz przecież) zabłysnął, odnosi z tej twórczości pożytek? Komu zawarte tam przesłanie w jakimś stopniu pomogło? Dla olbrzymiej masy inteligentnych czytelników literatura ta jest po prostu niezrozumiała. A szkoda, zwłaszcza że jest to zwykle tylko kwestia języka, którym pisarz się posługuje...
W dzisiejszym czasie – a czas ten trwa już znacząco długo – medialny język literatury przyjął znamiona kierunku określonego w sztuce konceptualizmem, w którym,  nie cechy dzieła nieodłącznie związane z pięknem, dobrem i prawdą, a wymyślny język, sam w sobie jest sztuką. Pisarze i poeci zdają się prześcigiwać w tym, by podać czytelnikowi taki przekaz, z którym ten będzie miał największe trudności w intelektualnym odbiorze treści. Stąd liczne wtrącenia mało znanych wyrażeń, wulgaryzmów,  bądź treści w określonym slangu. Odmianą tego może być także jakiś dziwny, zrozumiały tylko autorowi temat pracy.
Cały ten „styl pisarski” powstał w wyniku przekonania, że wszystkie metody przekazu literackiego zostały już wyczerpane, należy zatem podać coś innego, niespotykanego. W ten oto sposób dochodzi do rzeczy dziwnej, a mianowicie do tego, że cała uwaga skierowana jest nie na dzieło a na twórcę, artystę. Owszem, jeśli jest uznanym twórcą, zostanie wskutek takiej „inności” znowu zauważonym, a może i zapamiętanym w pewnych gremiach –  przykładem, może nie literackim ale wydaje mi się trafnym, może być incydent w warszawskiej Zachęcie, sprowokowany przez aktora Daniela Olbrychskiego niszczącego w sposób osobliwy ekspozycję galerii. Ale, jeśli jest się, niestety kimś, kto chce się przebić ze swoim literackim przesłaniem do mas, to twórcę takiego czeka  raczej porażka. Tu przytoczyłbym przykład znanego mi poety, który „wyprodukował” i wydał własnym nakładem czternaście tomików wierszy, jednakże zdołał upowszechnić zaledwie po kilkadziesiąt z każdego tytułu. Powodem tego poetyckiego zatoru wcale nie była zła jakość edytorska tomików, a zapewne język i styl przekazu, którym poeta chciał dotrzeć do czytelnika.
I jeszcze jeden przykład z literackiego podwórka. Pośród licznych tomików poezji jakie posiadam w swoim księgozbiorze, napotkałem ostatnio zakupiony kiedyś i już zapomniany zbiorek utworów poetyckich poznańskiego twórcy-satyryka Włodzimierza Scisłowskiego, pod tytułem Deficyt rymów. W jednym z białych wierszy zatytułowanym Zdarzenie pisze on: Zaprosiłem panią do lokalu/ najdroższego w całym naszym mieście:/ najpierw były zakąski z kawiorem, / potem zupa z szyjek rakowych, / chateaubriandy, bażanty i trufle, / zimną melbę kelner postawił / i złociste martele jak słońca. / Już przy kawie zapytałem cicho:/ – No, więc proszę pani?.../ A ona: To jest wszystko, niestety, niesmaczne!/.   
Okazuje się, że dotarcie do gustów czytelników nie jest takie łatwe, a przynajmniej nie takie, jakby się to mogło wydawać. Dzisiejszy czytelnik jest wybredny, nastawiony na odbieranie treści, które pomogą mu lepiej egzystować, a przy tym jest swoistym estetą: nie rzuci się na wszystko, co twórca chciałby mu udostępnić. Twórcy zwykle obrażają się na Czytelnika, który chętniej sięga po Poradniki,  niż np. po jakieś głośne dzieło beletrystyki czy poezji. Ale zamiast ubolewać z tego powodu, autorzy „poważnych dzieł” mogliby się zastanowić, co stanowi  przyczynę tego, że lud szuka literatury obliczonej na uzyskanie życiowej porady czy pomocy. Może właśnie w drodze zrozumienia, na co jest literacki popyt, umieliby upłynnić swoją podaż? Trzeba zejść z wyimaginowanego Olimpu na ziemię, posłuchać głosu mas i przemówić do nich mądrze i pięknie ale w  zrozumiałym im języku...
Tego właśnie – w duchu świadczenia pewnej pomocy innym – poszukiwałem na drodze składni poetyckiej i w innych gatunkach twórczości literackiej... Pisać tak, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom, ustawicznie szukać tematów, które innych zainteresują, i które oni zrozumieją, a jednocześnie nie spłaszczać i nie spłycać siły ich wyrazu. Po części (ponieważ niniejsze wywody tyczą uwag mojej li tylko twórczości) wyraża to myśl jednego z moich wierszy zatytułowany W stronę wiersza klasycznego, który we fragmentach przytoczę poniżej:    

„Dotknąć spraw czystoludzkich językiem Safony,
Drwić jak Molier i Tuwim, rubaszyć jak Hrabia,
Mówić prosto jak Urban do krętactw zrażony...,
Oto co ma poety pracownia „wyrabiać” !

Już słyszę: „Ten ostatni wers za tym przemawia,
Że to żadna klasyka, jakieś disco polo”...
Ale wolę ja, bracia..., tak sprawy przedstawiać,
Skoro nawet wybredni Laskowika wolą...

...Więc powstałem i tworzę... Gwiżdżę na elity,
Dziś przeciwne strofice w hymnach i balladzie...
Kapitele korynckie wieńczą fasad szczyty,
Nie tylko na Olimpie...! Nie tylko w  Helladzie!...”

W przytoczeniu wiersz (napisany został w latach dziewięćdziesiątych wieku XX) wspomina Laskowika, ale tego z pierwszej kabaretowej obsady ról. Ponieważ dzisiaj słynny kabareciarz wszedł niejako po raz drugi do tej samej rzeki (i odnosi sukcesy), zatem jego pojawienie się samo przez się poświadcza tezę, że warto wyjść naprzeciw ludzkim oczekiwaniom i przemawiać do nich ich zrozumiałym językiem.   
Słowa: „Więc powstałem i tworzę...” odnieść można do okresu mniej więc połowy wspomnianych lat dziewięćdziesiątych i nie odnoszą się wcale do czasu rozpoczęcia przeze mnie pisania, a do podjęcia mocnego postanowienia, że forma mojej poetyckiej wypowiedzi zasadzać się będzie w kręgu wiersza rymowanego. Wiersz rymowany, rytmiczny, sylabiczny
i sylabotoniczny, oparty o znane już i przyswojone przez ogół zasady tworzenia, powinien – moim zdaniem -  zawierać swoistą, często nacechowaną symbolizmem i poetyckimi figurami treść. Z tej drogi postanowiłem nie schodzić, choć oczywiście spotkam się z krytyką takiego stanowiska, „gdyż – jak to określił znany w świecie literackim krytyk Adam Zagajewski – nie ma powrotu do Asnyka i Konopnickiej”.
Utwierdziłem się w swoim przekonaniu na tyle, że wszystkim gigantom życia literackiego, zwłaszcza w dziedzinie poezji, odpowiadam: „Gwiżdżę na elity”... Mogę tak powiedzieć, gdyż w głównej mierze piszę z potrzeby serca i nie zależy mi na rozgłosie
i dochodach z publikowania utworów (mam własne zarejestrowane od roku 1987 Wydawnictwo). Jedyna myśl jaka mi przyświeca to ta, o jakiej wspominam w tym samym wierszu inną strofą:  „A jeśli się tak stanie, że łzę ktoś uroni
(Może... jakaś studentka pomiędzy sesjami),
To bym sławy dostąpił większej niźli oni...!,
To jest ci, których twórczość walczy z Empikami.”

              Jestem przekonany, że stać się tak może jeżeli podam taki towar, którego klient poszukuje na literackim rynku. Czy mi się to uda, czy nie wpadnę w grafomaństwo, którego obawiają się wszyscy współcześni wierszokleci, często nie znający poetyckiego warsztatu – tego nie wiem. Wiem jednak, że Czytelnicy bardzo łatwo mnie sklasyfikują...
Jeśli piszę już o własnej twórczości, a wspomniałem o mocnej dacie „połowa lat dziewięćdziesiątych”, to Czytelnik z pewnością zapyta: „A co działo się przedtem”? Niewątpliwie muszę o tym napomknąć, gdyż rzeczywiście publikować oficjalnie pod swoim nazwiskiem zacząłem dopiero niedawno. W latach burzliwej młodości napisałem pełne dwa tomiki wierszy lirycznych i o wydźwięku patriotycznym (kilkaset utworów o różnej objętości). Niezatarty do dziś wpływ wywarła na mnie poezja Asnyka, Tetmajera, Tuwima, Staffa, Kasprowicza i oczywiście Broniewskiego – jeśli mówić o polskich twórcach –
i oczywiście Puszkin, Heine, Goethe, Keats i inni z panteonu europejskich. Tych i im podobnych autorów praktycznie czytałem co wieczór.
W środowisku, w którym żyłem (to raczej dobre słowo: żyłem) byłem znany z tego, że „piszę wiersze”, zwłaszcza okolicznościowe, jednakże natłok codziennych pozazawodowych zadań, związanych ze „służbą dla dobra innych” był tak wielki i tak egoistycznie ukierunkowany na pracę w „Organizacji”, że nie miałem żadnych szans na ujawnienie swojej twórczości (o tym co to było za „życie” wypowiedziałem się w później napisanej książce Organizacja, o treści której jeszcze wspomnę). Nie było też szans do rozwinięcia pisarstwa
z przyczyn czysto ideologicznych, ale to już inna sprawa.... A także z czystego przekonania, że jeśli swojego oczytania i nabytej wskutek osobistych „studiów” wiedzy nie podeprę formą jakiegoś zdobytego na oficjalnej uczelni wykształcenia, to nie ma sensu publikować czegokolwiek, gdyż zawsze wyjdę na parweniusza.
Pisałem więc niejako „do szuflady”, choć wiele z tego w jakiś tam sposób zostało upowszechnione, i po dziś dzień bywa odtwarzane na przykład na weselach i towarzyskich przyjęciach. Jednakże wspomniane „utwory poetyckie” zebrane w dwa tomy przepadły kiedyś, głównie z mojej winy: po prostu je spaliłem w momencie, gdy usłyszałem niezbyt mi pochlebne słowa krytyki...  Pozostały tylko nieliczne z tamtego okresu a pisane były pomiędzy siedemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia. Ot, taka była młodość, zachowałem się jak Majakowski, ale już wówczas coś mi mówiło, że powodem tego kroku nie tyle była urażona duma a raczej sygnał, że może trzeba zacząć inaczej.
 W okresie jednego roku (a było to akurat w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku) walczyłem z myślą, czy w ogóle zajmować się poezją skoro akurat znani twórcy, których poprzez ich publikowane utwory śledziłem, „umiłowali” wiersz biały i tzw. wolny. „Interpunkcja? A po co ona? – perorował jeden z uznanych poetów – Czyż myśli  biegną  naznaczone przecinkami i kropkami? Rym zaś niepotrzebnie ogranicza wyrażanie myśli...”.
Czytałem liczne opinie i recenzje o twórczości w „nowym stylu”, jednakże, chociaż wiele  pozytywnie zaopiniowanych  utworów wychodziło spod piór bardzo głośnych poetów, mnie ta twórczość nie pociągała…. Nie czułem w niej po prostu duszy wiersza. Każdy z tych utworów zdawał się mi być pięknie ubraną kobietą, na tyle uroczo opisaną od strony zewnętrznej, że „to” przewyższało, niejako zaćmiewało, opis duchowych wartości. Wszystko to w zestawieniu –  dla odtrutki – z klasykami, zniechęcało mnie…    
Po jakimś czasie, pchany wewnętrznym nakazem spisania pewnych prawd, powróciłem do poezji z mocnym postanowieniem, że będzie to jak najlepiej pojęta twórczość wierszem sylabicznym rymowanym. Poetyka tego gatunku  wydawała mi się oddawać  w sposób najczystszy sedno moich myśli; stwarzała możliwości zastosowania przeróżnej kombinacji w zakresie podkreślenia czegoś ważnego. Postanowiłem jednak za wszelką cenę zgłębić tajniki dobrej składni wiersza sylabicznego w oparciu o głębokie studium wszystkich dostępnych mi materiałów o poetyce. Każdego miesiąca kupowałem w księgarni opasłe tomy akademickich rozważań o zasadach budowy klasycznego wiersza rymowanego i z utworu na utwór szlifowałem „praktykę” tworzenia. Sądzę, że w ten sposób dostatecznie skutecznie obcowałem z warsztatem poetów.
W początkach lat osiemdziesiątych podjąłem niefortunne studia inżynierskie, których jednak nie ukończyłem ze względu na kompletny brak zainteresowania naukami ścisłymi. (Próbowałem też studiować prawo administracyjne, ale znowu z jakichś tam przyczyn nie pozyskałem upragnionego dyplomu). Nadarzyła się jednak okazja i ukończyłem pięcioletnie magisterskie studia odpowiadające w pełni moim zainteresowaniom w instytucie historii sztuki na UWr. Uzbrojony w określoną wiedzę, ponownie  zabrałem się do złożenia wierszem rymowanym biblijnych Psalmów  choć wszystkie Psalmy miałem już złożone wierszem rymowanym w początkach lat osiemdziesiątych). Wskutek wspomnianego „przygotowania” jeśli chodzi o zasady tworzenia wierszem rymowanym,  z łatwością zauważyłem bardzo wcześnie, że niektóre partie tekstu Biblii noszą znamiona czystej poezji. Wzbudziłem w sobie zatem nieodpartą myśl, by te piękne wypowiedzi przybliżyć szerszej społeczności poprzez wyrażenie ich treści (i co ważniejsze: ducha wypowiedzi) formą polskiego wiersza rymowanego.
Dzień w dzień siadałem do studium nowych polskich przekładów Biblii zagłębiając się w treści Księgi Psalmów, Pieśni nad pieśniami, niektórych wypowiedzi z proroctw Izajasza i Jeremiasza, czy pięknych hymnów Pawła. Powstał z tego swoisty przekład Psalmów – jak to określił jeden z moich kolegów, lokalny poeta: z polskiego na polskie – który, moim zdaniem, przybliża treść tych pięknych, mało rozumianych utworów Pisma Świętego. Dokonałem też „przekładu na wiersz rymowany”  biblijnej księgi Pieśń nad pieśniami, o czym wypowiem się szerzej nadmieniając więcej o obu tych książkach.
Po roku dwutysięcznym zaistniał w moim życiu okres, w którym, tak jak poprzednio, jestem mocno „zapracowany”, ale to „zajęcie” wiąże się z wolnością poglądów, stąd liczne kontakty ze środowiskiem literackim i publikatorskim (napisałem wiele felietonów i reportaży do kilku znaczących czasopism i instytucji). Staram się nadrobić „stracony czas” pracą pod tym samym hasłem: pomóc innym.   
 W drugiej części – zanim przedstawię  charakterystykę napisanych przeze mnie książek – postaram się uzasadnić, dlaczego w moich utworach poetyckich Czytelnik spotka taki a nie inny przekaz myślowy i stylowy. 

piątek, 25 lutego 2011

Nota biograficzna


Urodziłem się 5.07.1945 r. w Austrii. Pierwszym moim zawodem z dyplomem, był wykonywany czynnie zawód technika-górnika strzałowego w kopalni Rudna w Polkowicach, gdzie uległem wypadkowi w pracy pod ziemią. Po zakończeniu pracy w kopalni zdobyłem nowy zawód: dyplomowanego mistrza w zakresie poligrafii i introligatorstwa i założyłem jedną z pierwszych drukarni w Głogowie. Ukończyłem studia  na Uniwersytecie Wrocławskim  o kierunku historia sztuki co dało mi trzeci zawód.

Od trzydziestu lat mieszkam w Głogowie i w miarę możliwości czynnie uczestniczę w kulturalnym życiu miasta (współtworzyłem Głogowskie Stowarzyszenie Literackie i współuczestniczyłem w założeniu literackiego pisma Akapit). Jestem także członkiem Zarządu w Towarzystwie Ziemi Głogowskiej.

Od młodości zaangażowany jestem w twórczość literacką w zakresie polskiego wiersza sylabicznego, a także w badania z zakresu historii sztuki i biblistyki –  ślady czego można dostrzec w moich utworach.   W roku 2006, po blisko trzydziestoletnim badaniu tła kulturowego-historycznego biblijnej Księgi Psalmów, opublikowałem   pełny „przekład” Psałterza Dawidowego na wiersz rymowany.  W następnym roku złożyłem drukiem w kilkudziesięciu egzemplarzach wcześniejszy materiał historycznej książki pod roboczym tytułem  Dinozaury mogą wymrzeć na własne życzenie, który ostatecznie (poprzez nakład wznowiony i uaktualniony) został wydany w formie książki w twardej oprawie w roku 2010 pod tytułem Organizacja.

 Pokłosiem moich studiów uniwersyteckich są dwie inne wcześniejsze, dotychczas nie opublikowane  pozycje książkowe: Jezuici w Głogowie – historia kościoła pw. Bożego Ciała (z gatunku przewodników turystyczno-historycznych – opracowana w r. 2001) i książka Wrocławski obraz Tron Łaski – perła śląskiego średniowiecza – przygotowana do druku już w roku 2004, a także sparafrazowany, poetycki tomik  Pieśń nad pieśniami w przekładzie na wiersz rymowany.

Na swoją kolejkę w opublikowaniu oczekują  tomiki poezji: Czarna Księga Psalmów, Stańczykizmy,  Solilokwia, Wiersze różne i Liryka – złożone (bądź uzupełniane) w okresie od roku 1970 do chwili obecnej. Treść części tego  zbioru „opublikuję” niebawem na moim blogu, by Czytelnik mógł poznać  określony grunt, na którym każdy z tych tomików powstawał  i „wzrastał”.

Publikowałem w zakresie artykułów i felietonów w miejscowej prasie, a także w warszawskim miesięczniku poligraficznym VIDART, regionalnym miesięczniku Głogowski Informator i w organie Głogowskiego Stowarzyszenia literackiego Akapit. Obecnie czynię starania, by reaktywować moje „uśpione” Wydawnictwo INTRODRUK, poprzez które mam zamiar pomóc licznym twórcom kultury wypromować ich osiągnięcia, czym – niewątpliwie pozytywnie – wpłyną na rozwój kultury w naszym mieście i regionie.

            Zanim jednak przedstawię moim Kolegom i Czytelnikom treść swojej literatury – w następnej odsłonie wypowiem się na temat stylu i formy swojego pisarstwa. Już dziś zapraszam do przejrzenia, tego nieco szerzej ujętego, niż dotychczas opisu strony.  

środa, 23 lutego 2011

Zapraszam…


                Wszystkich miłośników literatury zapraszam niniejszym do podzielenia się swoimi uwagami o prezentowanej tu, na stronach mojego blogu, twórczości mojego autorstwa. Ponieważ piszę od dziesiątek lat a publikuję od niedawna, zatem tą drogą pragnę zwrócić uwagę na niektóre swoje prace. Wydaje mi się, że w ten sposób najprościej i najszybciej spotkam się z gronem Czytelników, zwolenników i kontestatorów. A tego przecież potrzeba, by twórczość zaczęła żyć…
                Co jakiś czas zatem zamieszczę na stronach mojego blogu prezentację jakiegoś utworu poetyckiego (uwaga: wszystkie moje wiersze złożone są klasycznym, polskim wierszem sylabicznym, rymowanym), zaprezentuję kilka swoich książek (już wydanych i tych, które na publikację oczekują), zamieszczę rozważania o literaturze, bądź też uwagi i pytania do grona twórców i Czytelników. Będę więc wdzięczny wszystkim, którzy odwiedzą mój blog i wyrażą choćby kilka słów swoich uwag o tym, co myślą w zakresie przedstawionego tematu.
                Na stronach tego blogu pragnąłbym także „porozmawiać” na wiele interesujących mnie (bądź też interesujących osoby kiedyś i obecnie ze mną związane) spraw. Otwieram zatem określone linki w swoim blogu i na początek wnoszę następujące grupy tematyczne: poezja, filozofia, religia, historia sztuki,  wydawnictwo, poligrafia  (we wszystkich tych linkach znajdziesz konkretne tezy, pytania lub inny materiał do przemyśleń. Porozmawiajmy…
                Oczywiście, że prezentując swoje dokonania zaprezentuję też tutaj osiągnięcia twórcze wszystkich, którzy wcześniej uznają za stosowne zamieścić takowe u mnie, a zwłaszcza takich, których uważa się za innych, kontrowersyjnych bądź oryginalnych inaczej. Życzeniem moim bowiem jest, by w Głogowie powstało silne, niezależne forum opiniotwórcze w zakresie wszelkiego typu artyzmu i sztuki. Dla takich – bez względu na wiek i wszelki typ orientacji – blog mój będzie zawsze otwarty.
            
 To tyle tytułem wstępu…
                 
                      Pozdrawiam wszystkich miłośników wolnej myśli twórczej…
                                                                                                                                  
                                                                                            Henryk Adamczyk