Żydostwo
polskie…
Od stuleci w Polsce mieszkają Żydzi,
powszechnie znani jako naród bez ziemi. Naród, ponieważ mimo
utraty swojej państwowości jeszcze w czasach rzymskich, zachowali i
kultywowali swoją odrębność w sferze kultury i – co jest
zrozumiałe – religii, we wszystkich miejscach swojego w miarę
zbiorowego osiedlenia. I chociaż judaizm jako religia nigdy nie był
jednorodny, to właśnie religii należy przypisać zasługi w sferze
„inności“ tej społeczności, co zawsze raziło rdzennych
Polaków. Religię spajała Księga, którą (przynajmniej we
fragmentach) należało czytać praktycznie w każdej żydowskiej
rodzinie. Stąd w Narodzie tym nigdy nie było analfabetyzmu.
/Henryk Vogler –
Wyznanie mojżeszowe
– Wydawnictwo AUSTERIA, Kraków 2011 s. 31/.
Polacy, tak jak zresztą inne narody,
mają wiele „narodowych“ fobii. Nie lubi się Niemców (odwieczny
polski wróg, chyba numer jeden), Rosjan (także wróg, „ale i nie
w pełni przystają do europejskiej społeczności wskutek swojego
powiązania z Azjatami“), Ukraińców („bezwzględnych,
niepewnych do dziś banderowców“), bezpaństwowych Cyganów
(przylgnęło do nich miano pasożytniczo żyjących złodziei),
świadków Jehowy (zarzuca się im „amerykańską nachalność w kwestii metod przekonywania“ do słuszności ich wiary), i
wymienić by można jeszcze kilka innych społecznych grup. Lecz
największe uczucie chorobliwego lęku budzą u ogółu (niestety)
Polaków Żydzi, których z podjudzenia narodowców, widzi się jako
odpowiedzialnych za wszystkie narodowe niepowodzenia, co wyrażone
zostało (czy tylko symbolicznie?) spaleniem „kukły Żyda“ na
wrocławskim Rynku.
Co, tak w niewielkim skrócie choćby,
można powiedzieć o Żydach polskich, osiadłych od wieków na
terytorium Rzeczypospolitej i… będących pełnoprawnymi jej
obywatelami? Po pierwsze to chyba to, że wraz z
Litwinami, Białorusinami, Ukraińcami, Niemcami czy Słowakami (a
nawet Tatarami) przyznającymi się do swoich narodowych korzeni,
wchodzą w skład ludności tworzącej polskie społeczeństwo. Z
własnego wyboru uczynili Polskę swoja Ojczyzną i zazwyczaj
w każdym czasie zaznaczali to swoim kulturalnym, naukowym czy też
materialnym wkładem. Po drugie, Żydów we współczesnej Polsce
prawie już nie ma; wyginęli całymi rodami w Zagładzie lub
zostali zmuszeni do opuszczenia ojczystego kraju, językiem którego
się powszechnie posługiwali, w roku 1968. Nie ma ich zatem, ale też
i „są“, skoro się o nich raz po raz nienawistnie przypomina…
Przypomnijmy zatem, jak to jest z tymi
„polskimi Żydami“…
Nie warto odwoływać się do historii
Polski, która wchłonęła olbrzymią część żydowskiego
uchodźtwa z tzw. diaspory aszkenazyjskiej już w czasie
średniowiecza, bo to jest powszechnie znane Polakom. Szczycimy się,
że Rzeczpospolita obojga Narodów okazała się krajem najbardziej
tolerancyjnym dla Żydów udręczonych europejskimi pogromami o
podłożu religijnym. Warto jednak wspomnieć, że największa
populacja polskich Żydów zamieszkiwała miasta i miejscowości
Małopolski, a tam, we względnie wolnościowych warunkach,
austriacka konstytucja z roku 1867 gwarantowała im zrównanie w
prawach z polskimi mieszkańcami tych terenów. (W Kraju u innych
zaborców, obywatele polscy wyznania mojżeszowego nie mogli
korzystać z tak dobrze obwarowanej prawnie ochrony). W Małopolsce
też rozwinięta została myśl tzw. judaizmu reformowanego aż do
granic zasymilowania się z kulturą kraju, w którym Żydom przyszło
żyć, w tym przypadku z kulturą i językiem polskim. Życie
więc zrobiło swoje i wkrótce dziesiątki tysięcy polskich Żydów
stawało się świadomymi swojej wartości obywatelami polskimi, dla
których język polski był językiem ojczystym, a celem, pełne
obywatelskie równouprawnienie i asymilacja.
Takiej możliwości nie mieli, lub też
nie chcieli mieć Żydzi judaizmu tradycyjnego. Chasydyzm osadzony
był na podłożu konserwatywnych nauk rabinów uważających Torę
za wyrażone prawo Boże, poza które „wychylać się“ nie
należy. A więc ważne są: tradycja, obrzędy i przede
wszystkim język, bo to w sumie zaświadcza o przynależności do
Narodu Wybranego. Tak pojęty judaizm (jako jedyna forma
religii prawdziwej - ortodoksyjny), dopuszczał wprawdzie możliwość
korzystania ze zdobyczy nauki i techniki, lecz – poza uczonością
talmudystyczną – nie wydał jednostek społecznie
wartościowych. Językiem dla tego środowiska Żydów,
niewspółmiernie większego od reformowanych, był jidysz,
popularnie nazywany żydowskim i oczywiście nauczany w
szkołach i życiu religijnym hebrajski. Polskim posługiwano się
zazwyczaj tylko w potrzebnych kontaktach z nie-Żydami. Tych ich
„żydostwo“ wyróżniało spośród zwykłych obywateli nawet w
sposób bardziej widoczny niż „obca“ społeczeństwu kultura.
Szczególnie dotyczyło to rabinów noszących się dość dziwacznie
(pejsy, niestrzyżona broda, ciemny chałat, jarmułka), ale także i
mieszczan noszących ubrania w ciemnych kolorach z obowiązkowym
nakryciem głowy. Zawsze można ich było rozpoznać, zazwyczaj już
z ubioru.
To ta społeczność Żydów polskich
w sposób wyraźny obnosiła swoją rozpoznawalną żydowskość i
nie ulega wątpliwości, że wcale im nie zależało na tym, by
utożsamiano ich z narodowością polską.
Wystarczało, że są obywatelami polskimi z racji rządowych
przepisów. Nie byli groźni, nie przejawiali publicznej agresji,
przeciwnie, prawie zawsze narażeni bywali na jakąś formę
„polskiego“ dokuczania im. To o nich pisał tuż przed wybuchem
wojny, przerażony wzrostem ich populacji na ziemiach Polski
Wschodniej i Kresach, jeden z wpływowych katolickich duchownych:
„Ogół żydostwa zamieszkały w Polsce jest tak szkodliwy dla
naszych wartości religijnych i narodowych, że wpływ jego musi być
całkowicie unieszkodliwiony. (…) Katolicki naród polski, dlatego
właśnie, że jest katolicki, będzie się starał, aby Katolicka
Polska nie była kolonią talmudycznego żydostwa“.
/Wypowiedź
ks. Tomasza Wilczyńskiego Prąd t. 37, Lublin, luty 1939 r./
(Wypowiedź ta poniekąd tłumaczy, jakie podłoże miał
przedwojenny polski antysemityzm).
Ale jak potraktować (na warunki
polskie) Tuwima, Słonimskiego, Brzechwę, Leśmiana, Kiepurę,
Cyrankiewicza, Kuronia, Geremka czy Kornhausera – osoby, którym
przypisuje się „żydowskość“, a które bez wątpienia czuli
się Polakami i tak ich przecież traktujemy? Niewątpliwie ludzie
ci, i tysiące im podobnych, chcieli być Polakami i są nimi.
Zasymilowali się, władali językiem polskim jako ojczystym i swoją
aktywną działalnością w społeczeństwie wzbogacali kulturowe
dziedzictwo narodowe. Polska przecież nie jest krajem tylko Polaków,
jak chcieliby tego niektórzy, ale krajem dla wielu jej obywateli o
korzeniach innych narodowości, ogólnie zwanych mniejszościami. W
efekcie jesteśmy dumni, że mamy takich często sławnych obywateli
Polski. Czy komuś przyszłoby do głowy wypominać Sienkiewiczowi
jego tatarskie pochodzenie? A z drugiej strony, czy komuś w Stanach
Zjednoczonych postać Zbigniewa Brzezińskiego kojarzy się z Polską?
Jest dla Amerykanów Amerykaninem, co najwyżej dla dociekliwych,
obywatelem USA, o polskich korzeniach.
Tu ktoś zaoponuje, że w pewnym
sensie w sposób naciągany pragnę Żydów uczynić Polakami. Żydzi,
to przecież tylko „naród“, do czasów Zagłady zamieszkujący
terytoria polskie, lecz w rzeczy samej zamknięty w swojej
religijnokulturowej enklawie. Ten „ktoś“ będzie miał rację,
ale tylko przy założeniu, co do Żydów ortodoksyjnych,
zadowolonych z życia na swój żydowski sposób. Jednakże tej miary
nie można przyłożyć do Żydów „postępowych“, dla których
językiem był polski, a celem – wpływanie swoją pracą na
wzbogacenie polskiej kultury. To o tych Żydach“, niejako na ich
życzenie, mówimy jako o Polakach. (Podobnie zresztą można mówić
o innych obywatelach Polski wywodzących swoje pochodzenie z
kręgu innych mniejszości narodowych).
Żydom „postępowym“ niezwykle
trudno było sobie zapracować na miano Polaka. Praktycznie Polakami
przecież nie byli, choć wewnętrznie, poprzez język i całkowitą
asymilację, nimi byli. Poza tym Żydzi byli w pewnym sensie zawsze
sprytniejsi, bardziej uzdolnieni i wykształceni
(do czego przykładali szczególne znaczenie), a to budziło
powszechną zazdrość. To między innymi było powodem ich
deportacji z kraju w roku 1968. „Prawdziwi Polacy“ w swoim
nieuzasadnionym zacietrzewieniu zmusili do opuszczenia Polski innych
Polaków, swoich cennych współziomków. Jeden z takich zmuszonych
do emigracji opowiadał: „Jestem Polakiem, w którym żyje Żyd,
i Żydem, który nie istnieje bez Polaka. Zdarza mi się grywać
samemu ze sobą w szachy i wie pan, kto wygrywa? Raz jeden raz
drugi…“ /Mikołaj Grynberg,
Rejwach Warszawa
2018. opowiadanie: Szachy,/.