Od dziewiątego roku życia, kiedy to złożyłem wierszem rymowanym dwie ballady (czytać zacząłem w wieku lat sześć) oczywiście w stylu Mickiewiczowskim, pasjonuję mnie poszukiwanie stylu, który umożliwiłby jak najszerszemu gronu czytelników czytanie treści moich utworów. Nie chodzi mi wcale o to, a nawet nie dbam o to, by coś z mojej twórczości znalazło się – w rankingu poczytnych czytadeł – na wysoko ocenianej pozycji, wskazując przy tym na moją osobę. Jednakże na pewno zależy mi na tym, aby po moje pozycje książkowe sięgnął czytelnik powszechny; innymi słowy każdy.
Taki cel można osiągnąć tylko w jeden sposób: trzeba pisać w sposób prosty
i zrozumiały. Ktoś odpowie: „Cóż to za nowość głosisz? – to stara pisarska prawda”,
i pozornie mój adwersarz będzie miał rację. A jednak... Pomyśl drogi Czytelniku, jaką czytelność mają poważne rozprawy naukowe, mieszczące w swojej treści niewątpliwie rzeczy ważne, ale pisane językiem mało zrozumiałym, trudnym w społecznym odbiorze. Kto poza wąskim gronem zainteresowanych, bądź kolegów autora, starających się wyłowić, w czym – jeśli chodzi o inteligencję – redaktor pracy (pisarz przecież) zabłysnął, odnosi z tej twórczości pożytek? Komu zawarte tam przesłanie w jakimś stopniu pomogło? Dla olbrzymiej masy inteligentnych czytelników literatura ta jest po prostu niezrozumiała. A szkoda, zwłaszcza że jest to zwykle tylko kwestia języka, którym pisarz się posługuje...
W dzisiejszym czasie – a czas ten trwa już znacząco długo – medialny język literatury przyjął znamiona kierunku określonego w sztuce konceptualizmem, w którym, nie cechy dzieła nieodłącznie związane z pięknem, dobrem i prawdą, a wymyślny język, sam w sobie jest sztuką. Pisarze i poeci zdają się prześcigiwać w tym, by podać czytelnikowi taki przekaz, z którym ten będzie miał największe trudności w intelektualnym odbiorze treści. Stąd liczne wtrącenia mało znanych wyrażeń, wulgaryzmów, bądź treści w określonym slangu. Odmianą tego może być także jakiś dziwny, zrozumiały tylko autorowi temat pracy.
Cały ten „styl pisarski” powstał w wyniku przekonania, że wszystkie metody przekazu literackiego zostały już wyczerpane, należy zatem podać coś innego, niespotykanego. W ten oto sposób dochodzi do rzeczy dziwnej, a mianowicie do tego, że cała uwaga skierowana jest nie na dzieło a na twórcę, artystę. Owszem, jeśli jest uznanym twórcą, zostanie wskutek takiej „inności” znowu zauważonym, a może i zapamiętanym w pewnych gremiach – przykładem, może nie literackim ale wydaje mi się trafnym, może być incydent w warszawskiej Zachęcie, sprowokowany przez aktora Daniela Olbrychskiego niszczącego w sposób osobliwy ekspozycję galerii. Ale, jeśli jest się, niestety kimś, kto chce się przebić ze swoim literackim przesłaniem do mas, to twórcę takiego czeka raczej porażka. Tu przytoczyłbym przykład znanego mi poety, który „wyprodukował” i wydał własnym nakładem czternaście tomików wierszy, jednakże zdołał upowszechnić zaledwie po kilkadziesiąt z każdego tytułu. Powodem tego poetyckiego zatoru wcale nie była zła jakość edytorska tomików, a zapewne język i styl przekazu, którym poeta chciał dotrzeć do czytelnika.
I jeszcze jeden przykład z literackiego podwórka. Pośród licznych tomików poezji jakie posiadam w swoim księgozbiorze, napotkałem ostatnio zakupiony kiedyś i już zapomniany zbiorek utworów poetyckich poznańskiego twórcy-satyryka Włodzimierza Scisłowskiego, pod tytułem Deficyt rymów. W jednym z białych wierszy zatytułowanym Zdarzenie pisze on: Zaprosiłem panią do lokalu/ najdroższego w całym naszym mieście:/ najpierw były zakąski z kawiorem, / potem zupa z szyjek rakowych, / chateaubriandy, bażanty i trufle, / zimną melbę kelner postawił / i złociste martele jak słońca. / Już przy kawie zapytałem cicho:/ – No, więc proszę pani?.../ A ona: To jest wszystko, niestety, niesmaczne!/.
Okazuje się, że dotarcie do gustów czytelników nie jest takie łatwe, a przynajmniej nie takie, jakby się to mogło wydawać. Dzisiejszy czytelnik jest wybredny, nastawiony na odbieranie treści, które pomogą mu lepiej egzystować, a przy tym jest swoistym estetą: nie rzuci się na wszystko, co twórca chciałby mu udostępnić. Twórcy zwykle obrażają się na Czytelnika, który chętniej sięga po Poradniki, niż np. po jakieś głośne dzieło beletrystyki czy poezji. Ale zamiast ubolewać z tego powodu, autorzy „poważnych dzieł” mogliby się zastanowić, co stanowi przyczynę tego, że lud szuka literatury obliczonej na uzyskanie życiowej porady czy pomocy. Może właśnie w drodze zrozumienia, na co jest literacki popyt, umieliby upłynnić swoją podaż? Trzeba zejść z wyimaginowanego Olimpu na ziemię, posłuchać głosu mas i przemówić do nich mądrze i pięknie ale w zrozumiałym im języku...Tego właśnie – w duchu świadczenia pewnej pomocy innym – poszukiwałem na drodze składni poetyckiej i w innych gatunkach twórczości literackiej... Pisać tak, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom, ustawicznie szukać tematów, które innych zainteresują, i które oni zrozumieją, a jednocześnie nie spłaszczać i nie spłycać siły ich wyrazu. Po części (ponieważ niniejsze wywody tyczą uwag mojej li tylko twórczości) wyraża to myśl jednego z moich wierszy zatytułowany W stronę wiersza klasycznego, który we fragmentach przytoczę poniżej:
„Dotknąć spraw czystoludzkich językiem Safony,
Drwić jak Molier i Tuwim, rubaszyć jak Hrabia,
Mówić prosto jak Urban do krętactw zrażony...,
Oto co ma poety pracownia „wyrabiać” !
Już słyszę: „Ten ostatni wers za tym przemawia,
Że to żadna klasyka, jakieś disco polo”...
Ale wolę ja, bracia..., tak sprawy przedstawiać,
Skoro nawet wybredni Laskowika wolą...
...Więc powstałem i tworzę... Gwiżdżę na elity,
Dziś przeciwne strofice w hymnach i balladzie...
Kapitele korynckie wieńczą fasad szczyty,
Nie tylko na Olimpie...! Nie tylko w Helladzie!...”
W przytoczeniu wiersz (napisany został w latach dziewięćdziesiątych wieku XX) wspomina Laskowika, ale tego z pierwszej kabaretowej obsady ról. Ponieważ dzisiaj słynny kabareciarz wszedł niejako po raz drugi do tej samej rzeki (i odnosi sukcesy), zatem jego pojawienie się samo przez się poświadcza tezę, że warto wyjść naprzeciw ludzkim oczekiwaniom i przemawiać do nich ich zrozumiałym językiem.
Słowa: „Więc powstałem i tworzę...” odnieść można do okresu mniej więc połowy wspomnianych lat dziewięćdziesiątych i nie odnoszą się wcale do czasu rozpoczęcia przeze mnie pisania, a do podjęcia mocnego postanowienia, że forma mojej poetyckiej wypowiedzi zasadzać się będzie w kręgu wiersza rymowanego. Wiersz rymowany, rytmiczny, sylabiczny
i sylabotoniczny, oparty o znane już i przyswojone przez ogół zasady tworzenia, powinien – moim zdaniem - zawierać swoistą, często nacechowaną symbolizmem i poetyckimi figurami treść. Z tej drogi postanowiłem nie schodzić, choć oczywiście spotkam się z krytyką takiego stanowiska, „gdyż – jak to określił znany w świecie literackim krytyk Adam Zagajewski – nie ma powrotu do Asnyka i Konopnickiej”.
Utwierdziłem się w swoim przekonaniu na tyle, że wszystkim gigantom życia literackiego, zwłaszcza w dziedzinie poezji, odpowiadam: „Gwiżdżę na elity”... Mogę tak powiedzieć, gdyż w głównej mierze piszę z potrzeby serca i nie zależy mi na rozgłosie
i dochodach z publikowania utworów (mam własne zarejestrowane od roku 1987 Wydawnictwo). Jedyna myśl jaka mi przyświeca to ta, o jakiej wspominam w tym samym wierszu inną strofą: „A jeśli się tak stanie, że łzę ktoś uroni
(Może... jakaś studentka pomiędzy sesjami),
To bym sławy dostąpił większej niźli oni...!,
To jest ci, których twórczość walczy z Empikami.”
Jestem przekonany, że stać się tak może jeżeli podam taki towar, którego klient poszukuje na literackim rynku. Czy mi się to uda, czy nie wpadnę w grafomaństwo, którego obawiają się wszyscy współcześni wierszokleci, często nie znający poetyckiego warsztatu – tego nie wiem. Wiem jednak, że Czytelnicy bardzo łatwo mnie sklasyfikują...
Jeśli piszę już o własnej twórczości, a wspomniałem o mocnej dacie „połowa lat dziewięćdziesiątych”, to Czytelnik z pewnością zapyta: „A co działo się przedtem”? Niewątpliwie muszę o tym napomknąć, gdyż rzeczywiście publikować oficjalnie pod swoim nazwiskiem zacząłem dopiero niedawno. W latach burzliwej młodości napisałem pełne dwa tomiki wierszy lirycznych i o wydźwięku patriotycznym (kilkaset utworów o różnej objętości). Niezatarty do dziś wpływ wywarła na mnie poezja Asnyka, Tetmajera, Tuwima, Staffa, Kasprowicza i oczywiście Broniewskiego – jeśli mówić o polskich twórcach –
i oczywiście Puszkin, Heine, Goethe, Keats i inni z panteonu europejskich. Tych i im podobnych autorów praktycznie czytałem co wieczór.
W środowisku, w którym żyłem (to raczej dobre słowo: żyłem) byłem znany z tego, że „piszę wiersze”, zwłaszcza okolicznościowe, jednakże natłok codziennych pozazawodowych zadań, związanych ze „służbą dla dobra innych” był tak wielki i tak egoistycznie ukierunkowany na pracę w „Organizacji”, że nie miałem żadnych szans na ujawnienie swojej twórczości (o tym co to było za „życie” wypowiedziałem się w później napisanej książce Organizacja, o treści której jeszcze wspomnę). Nie było też szans do rozwinięcia pisarstwa
z przyczyn czysto ideologicznych, ale to już inna sprawa.... A także z czystego przekonania, że jeśli swojego oczytania i nabytej wskutek osobistych „studiów” wiedzy nie podeprę formą jakiegoś zdobytego na oficjalnej uczelni wykształcenia, to nie ma sensu publikować czegokolwiek, gdyż zawsze wyjdę na parweniusza.
Pisałem więc niejako „do szuflady”, choć wiele z tego w jakiś tam sposób zostało upowszechnione, i po dziś dzień bywa odtwarzane na przykład na weselach i towarzyskich przyjęciach. Jednakże wspomniane „utwory poetyckie” zebrane w dwa tomy przepadły kiedyś, głównie z mojej winy: po prostu je spaliłem w momencie, gdy usłyszałem niezbyt mi pochlebne słowa krytyki... Pozostały tylko nieliczne z tamtego okresu a pisane były pomiędzy siedemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia. Ot, taka była młodość, zachowałem się jak Majakowski, ale już wówczas coś mi mówiło, że powodem tego kroku nie tyle była urażona duma a raczej sygnał, że może trzeba zacząć inaczej.
W okresie jednego roku (a było to akurat w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku) walczyłem z myślą, czy w ogóle zajmować się poezją skoro akurat znani twórcy, których poprzez ich publikowane utwory śledziłem, „umiłowali” wiersz biały i tzw. wolny. „Interpunkcja? A po co ona? – perorował jeden z uznanych poetów – Czyż myśli biegną naznaczone przecinkami i kropkami? Rym zaś niepotrzebnie ogranicza wyrażanie myśli...”.
Czytałem liczne opinie i recenzje o twórczości w „nowym stylu”, jednakże, chociaż wiele pozytywnie zaopiniowanych utworów wychodziło spod piór bardzo głośnych poetów, mnie ta twórczość nie pociągała…. Nie czułem w niej po prostu duszy wiersza. Każdy z tych utworów zdawał się mi być pięknie ubraną kobietą, na tyle uroczo opisaną od strony zewnętrznej, że „to” przewyższało, niejako zaćmiewało, opis duchowych wartości. Wszystko to w zestawieniu – dla odtrutki – z klasykami, zniechęcało mnie…
Po jakimś czasie, pchany wewnętrznym nakazem spisania pewnych prawd, powróciłem do poezji z mocnym postanowieniem, że będzie to jak najlepiej pojęta twórczość wierszem sylabicznym rymowanym. Poetyka tego gatunku wydawała mi się oddawać w sposób najczystszy sedno moich myśli; stwarzała możliwości zastosowania przeróżnej kombinacji w zakresie podkreślenia czegoś ważnego. Postanowiłem jednak za wszelką cenę zgłębić tajniki dobrej składni wiersza sylabicznego w oparciu o głębokie studium wszystkich dostępnych mi materiałów o poetyce. Każdego miesiąca kupowałem w księgarni opasłe tomy akademickich rozważań o zasadach budowy klasycznego wiersza rymowanego i z utworu na utwór szlifowałem „praktykę” tworzenia. Sądzę, że w ten sposób dostatecznie skutecznie obcowałem z warsztatem poetów.
W początkach lat osiemdziesiątych podjąłem niefortunne studia inżynierskie, których jednak nie ukończyłem ze względu na kompletny brak zainteresowania naukami ścisłymi. (Próbowałem też studiować prawo administracyjne, ale znowu z jakichś tam przyczyn nie pozyskałem upragnionego dyplomu). Nadarzyła się jednak okazja i ukończyłem pięcioletnie magisterskie studia odpowiadające w pełni moim zainteresowaniom w instytucie historii sztuki na UWr. Uzbrojony w określoną wiedzę, ponownie zabrałem się do złożenia wierszem rymowanym biblijnych Psalmów choć wszystkie Psalmy miałem już złożone wierszem rymowanym w początkach lat osiemdziesiątych). Wskutek wspomnianego „przygotowania” jeśli chodzi o zasady tworzenia wierszem rymowanym, z łatwością zauważyłem bardzo wcześnie, że niektóre partie tekstu Biblii noszą znamiona czystej poezji. Wzbudziłem w sobie zatem nieodpartą myśl, by te piękne wypowiedzi przybliżyć szerszej społeczności poprzez wyrażenie ich treści (i co ważniejsze: ducha wypowiedzi) formą polskiego wiersza rymowanego.
Dzień w dzień siadałem do studium nowych polskich przekładów Biblii zagłębiając się w treści Księgi Psalmów, Pieśni nad pieśniami, niektórych wypowiedzi z proroctw Izajasza i Jeremiasza, czy pięknych hymnów Pawła. Powstał z tego swoisty przekład Psalmów – jak to określił jeden z moich kolegów, lokalny poeta: z polskiego na polskie – który, moim zdaniem, przybliża treść tych pięknych, mało rozumianych utworów Pisma Świętego. Dokonałem też „przekładu na wiersz rymowany” biblijnej księgi Pieśń nad pieśniami, o czym wypowiem się szerzej nadmieniając więcej o obu tych książkach.
Po roku dwutysięcznym zaistniał w moim życiu okres, w którym, tak jak poprzednio, jestem mocno „zapracowany”, ale to „zajęcie” wiąże się z wolnością poglądów, stąd liczne kontakty ze środowiskiem literackim i publikatorskim (napisałem wiele felietonów i reportaży do kilku znaczących czasopism i instytucji). Staram się nadrobić „stracony czas” pracą pod tym samym hasłem: pomóc innym.
W drugiej części – zanim przedstawię charakterystykę napisanych przeze mnie książek – postaram się uzasadnić, dlaczego w moich utworach poetyckich Czytelnik spotka taki a nie inny przekaz myślowy i stylowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz