Polskie
elity – w kwestii zdolności przewidywania klęsk narodowych
Poruszony nieudaczną polityką rządu
(któregoś już z kolei) w kwestii stosunków i układów z
zagranicą, w jednym z patriotycznych utworków poetyckich napisałem:
W Chinach sto lat do przodu swoją
przyszłość znają…
W Rosji , Niemczech i Stanach –
na czas kilku rządów.
W Polsce, wszystkie się sprawy
tak nam układają
Że zależy to zwykle od władczych
poglądów.
(…)
Rzecz tyczyła niekorzystnych dla
społeczeństwa polskiego kontraktów handlowych, zwłaszcza ze
Wschodem, a także nieprzemyślanych, przynoszących ujmę Krajowi
wypowiedzi polityków i dyplomatów. To skłoniło mnie do zbadana
„sprawy“ głębiej i szerzej głównie dlatego, że dziś można
sięgnąć do materiału źródłowego, którego treść jeszcze
kilkanaście lat temu była niedostępna dla badacza nowożytnych
dziejów Polski. Oczywiście, że nie skupiłem się na roztrząsaniu
przyczyn Rozbiorów Rzeczypospolitej, gdyż jest powszechnie wiadomo
(wyczerpująco udokumentowano), że Polska została „sprzedana“
przez elity w wyniku dbania tychże o interesy własne. Wpływowa
magnateria i wetująca wszystko poselska szlachta, a także – co za
tym idzie, słaby król Stanisław August – wszystko to razem
wzięte zaowocowało pierwszym rozbiorem Polski już w dwa lata po
uchwaleniu światłej Konstytucji 3 Maja, a potem II i III rozbiorem,
po których Polska straciła niepodległość na długie 123 lata.
Zainteresowała mnie jednak utrwalona
sanacyjnymi zdobyczami władza II Rzeczypospolitej mądrzejszej o
doświadczenia z powstań i powstrzymanie wojsk bolszewickich w roku
1920 – tuż przed wybuchem II wojny światowej. Ponad
trzydziestomilionowy naród miał w demokratyczny sposób wybrany
rząd (premiera, opierającego swoje rządowe postanowienia o wyniki
zagranicznych kontaktów ministra Becka), prezydenta,
reprezentującego kraj w układach z mocarstwami i Naczelnego Wodza,
który gwarantował, że w razie obcej agresji zbrojnej nie pozwolimy
sobie zabrać „nawet guzika“ z połaci polskiego płaszcza
(przynajmniej Niemcom). Społeczeństwo było karmione polityką
utwierdzającą myśl, że mamy silny rząd, niepokonane siły
zbrojne i dobrze zawarte sojusze z europejskimi sąsiadami: Anglią,
Francją i neutralną Rumunią, przy czym polski wywiad ma pełną
orientację co do zewnętrznych zagrożeń. Euforia była powszechna, a
na wybuch wojny nawet oczekiwano, absolutnie wierząc w pewność
zwycięstwa. W roku 1939 wiosną, znany nauczyciel, patriota i
regionalista, napisał (i opublikował w literackim biuletynie)
Kołysankę, która od razu zachwyciła Polaków. „Luli
synuś, luli – nie grozi ci nic, bo nad Tobą czuwa, Bóg i
Śmigły-Rydz. (Mieczysław
Szurmiak, opublikowano w Młoda Polska nr 5/6 z maja 1939
r.).
Tymczasem Hitler anektował Austrię,
potem Czechosłowację i coraz śmielej upominał się o Gdańsk i
korytarz eksterytorialny przez Polskę łączący Rzeszę z Prusami
Wschodnimi. Zawierał jednocześnie korzystne dla siebie sojusze z
innymi silnymi dyktatorami. A Polska, będąca krajem ściśniętym
terytorialnie pomiędzy dwoma niedawnymi zaborcami, jak gdyby tego
nie zauważała. Można śmiało powiedzieć, że wywiad wojskowy i
dyplomacja po prostu nie funkcjonowały… W efekcie tego
uśpienia 23 sierpnia 1939 w Moskwie podpisany został układ o
nieagresji pomiędzy ZSRR i Niemcami, a wraz z jawną częścią
układu podpisany został także tajny załącznik, dzielący
terytorium Polski pomiędzy te państwa. W Polsce nie za wiele sobie
z tego robiono. Ot, fanaberie dyplomatyczne …
…I stało się… Już w pierwszym
dniu wypowiedzianej przez Hitlera wojny Polsce wiele polskich miast
było bombardowane przez eskadry Luftwaffe. Trzeciego dnia wojny,
włoski dyplomata, hrabia Galeazo Ciano pisał dla włoskiej prasy:
„Pochód niemiecki w Polsce jest piorunujący”. Trzy dni
póżniej premier rządu polskiego Felicjan Sławoj-Składkowski
składa ministrom „nieprawdopodobne“ oświadczenie: „Marszałek
[Rydz-Śmigły] oświadczył mi, że wojska niemieckie są o
kilkanaście kilometrów od Warszawy, i że w takich warunkach w
Warszawie nie można ani spokojnie rządzić krajem ani dowodzić
wojskiem”. (ten i dalsze cytaty za Rok 1939 – Rozbiór
Polski, Wyd. AGORA, Warszawa 2009).
Siedemnastego września Wódz Naczelny Edward
Rydz-Śmigły wydaje rozkaz wycofania wojska i sprzętu do Rumunii i
na Węgry. Dzieje się to po tym, jak wojska bolszewickiej Rosji
przekroczyły na całej szerokości wschodnią granicę Polski.
Zresztą w Kołomyi, kilkanaście kilometrów od granicy z Rumunią,
rząd Polski, z Wodzem, prezydentem i innymi ważnymi dla państwa
przedstawicielami władzy i wojska, rezyduje już od kilku dni…
Zaskoczona i przerażona Warszawa walczy jeszcze. Cofające się
zdziesiątkowane Armie tak samo. Tylko elity wraz
z rodzinami sa w „bezpiecznym“ miejscu z jakąś wydumaną
perspektywą odtworzenia rządu i armii na Zachodzie...
W „rzeczywistym“, napadniętym
Kraju nie ma rządu, a nawet władz lokalnych – „(…) śladem
za władzami cywilnymi i policją uciekała [a za nią] bez sensu,
setki kilometrów, ludność. Tłum wali bezładnie“…
Wódz Naczelny (po
kampanii ze strony ZSRR) wydaje jeszcze rozkaz, by w żadnym
przypadku nie walczyć z bolszewikami, co w efekcie doprowadzi
internowanych oficerów do kaźni w Katyniu i Starobielsku. Mądre to
było?... Nic też dziwnego, że wielu dowódców i żołnierzy
często bagatelizowała ten „rozkaz“. „Próbowaliśmy
[jeszcze] atakować. Batalion zmotoryzowany wali co sił w kierunku
bolszewików (…) Niestety, wszystko ma swój koniec – karabiny
przestały strzelać, brak amunicji. Tego też nie szło
przewidzieć?...
A w przyjaznej nam neutralnej Rumunii
zaszły (znowu „nie dające się przewidzieć“?) zmiany. „Na
placu, niedaleko stąd, Rumuni rozbrajają naszych żołnierzy.
Rozbrojonych ładują do polskich samochodów i wywożą w
niewiadomym kierunku. (…) Byliśmy upokorzeni. Wstydziliśmy się.
Rumuńscy żandarmi kazali nam złożyć broń w przydrożnym rowie.
(…) Urzędnicy /państwowi/ będą rozrzuceni w terenie, wojsko
internowane, sprzęt zabrany… Rząd polski (z prezydentem
i Wodzem Naczelnym już na emigracji) nie miał zielonego pojęcia
o tym, że dyplomaci Rzeszy doprowadzili w międzyczasie do
przesunięcia się Rumunii pod wpływy Hitlera. „…Upokorzeni
i z goryczą piołunu w ustach jedziemy przez terytorium Rumunii.
Podjechaliśmy do Czerniowic, a tam dowiedzieliśmy się, że
granice Polski przekroczył też Śmigły, co w ówczesnym położeniu,
gdy biły się jeszcze poszczególne jednostki i przy panujących
wtedy nastrojach zrobiło straszne wrażenie“… – dopowiada
jeden z tych, którzy ten wstyd za zachowanie się uciekającej
władzy odczuli bezpośrednio na sobie.
Po 28 dniach beznadziejnej walki
kapituluje Warszawa. Do niewoli trafia około 140 tysięcy jej
obrońców. I to już koniec (wstępnie) narodowej tragedii.
Ambasadorowi RP w Brazylii, Stanisławowi Skowrońskiemu „wszyscy
stawiają pytania: : Co się stało, przecież tak krótką obronę
i tak szybki atak, który w ciągu trzech tygodni zlikwidował,
bądź co bądź, przeszło 30-milionowe państwo, znaleźć trudno w
historii? Czy wasza mocarstwowość polegała tylko na blefie?
Czyście nie wiedzieli, co się dzieje u waszego sąsiada? …Po
kapitulacji Francji, w Krakowie (a pewnie i w całej Polsce)
powtarzano żart: „Premier Francji pyta Naczelnego Wodza sił
polskich Rydza-Śmigłego: – Jak to się stało, że
wytrzymaliście taki silny atak na Warszawę aż przez cztery
tygodnie? Paryż bronił się tylko dziesięć dni… „A, nie wiem,
bo mnie przy tym nie było – odpowiada Wódz“…
Ten
i kilka innych felietonów noszących znamiona reportaży, zebrałem
w opracowaniu zatytułowanym: Czyta się...
(na co wskazują przypisy) i niektóre zamieszczę tu, jako że wielu
blogerów może to, sądzę, zainteresować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz